tam ciekawych rzeczy i niezwykłych wypadków, owemi politycznie tak wzburzonemi czasy, widział, wielu ludzi wybitnych poznał, z współrodakami spotykał się co chwila, bo wtedy pełno tam było Polaków we Francyi i we Włoszech po rozmaitych pułkach francuskich, a języka francuzkiego i włoskiego tak się wyuczył z rozmowy i z książek, iż do późnego wieku nie tylko biegle niemi mówił, lecz po francuzku zupełnie trafnie i ozdobnie pisał, jak się z listów i rękopisów po nim pozostałych przekonać mogłem.
Za granicą doczekał się koronacyi Napoleona, a nawet pogromu Prus i po pokoju w Tylży wrócił do stron rodzinnych, gdy w powstałem co dopiero Księstwie Warszawskiem zaczęły się tworzyć nowe i uzupełniać z dawniejszych legionów wojska polskie. Wobec tego, co widział w kraju, nie mógł naturalnie młody Bukowiecki pozostać spokojnie u domowego ogniska. Zaciągnął się w stopniu porucznika do dwónastego pułku, którego szefem był wtenczas, jeśli się nie mylę, Rożniecki i okazał niebawem, że nie bez korzyści przebywał szkołę pruską.
Przypominając sobie te dzieje, czterdzieści pięć lat później, jeden z jego ówczesnych towarzyszów broni, major czy pułkownik Tchórznicki, Galicyanin (który odbył potem jeszcze kampanię trzydziestego roku i osiadł w Bawaryi, gdzie się był ożenił), dowiedziawszy się przypadkiem, że Bukowiecki jeszcze żyje, pisze doń między innemi: „Ciebie często przed oczyma memi widzę; widzę cię oczywiście w postaciach, które mi najwięcej w pamięci utkwiły, widzę cię to w marszach naszych, to w mustrach, gdy na twym Müllerze harcowałeś, lub na twym karym faworycie nami dowodziłeś, to znów na kwaterach w nankinowym spencerku, gdy mi drewnianemi konikami lekcye mustry dawałeś, co, zdaje mi się,
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/61
Ta strona została skorygowana.