Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/78

Ta strona została przepisana.

prawéj stronie, między Rycerską ulicą a Górno-Młyńską, z których jeden był gościńcem pyszniącym się nazwą oberzy i mający za godło mizernie nasmarowanego baranka, drugi zaś, także gościniec, a raczéj szynkownia, należąca do jakiegoś Haupta, ku któréj, jak Muzułmanów ku Mece, zwracały się z utęsknieniem oczy znacznéj części płci pięknéj w mieście. Otóż ten pan Haupt miał przybudowaną do swego domku niską, obszerną salę, zachodzącą dość daleko na chodnik ulicy, a w owéj sali brzmiała w święta i nieraz w nieświęta huczna muzyka, wirowały z rozkoszą pary w prawo i lewo całemi nocami. Było to, jak u Żychlińskiego przy Berlińskiéj ulicy, ulubione miejsce kucharek i panienek służebnych, które tam, pląsając z muszkieterami, zapominały o garnkach, miotłach i grymaśnych paniach. Wszakże dodać muszę, iż szanujące się niewiastki unikały tego raju, bo jego zwiedzanie ściągało malam notam w opinii publicznéj i pamiętam dobrze jak pewnego razu pani Szafrańska, jedna z najznakomitszych stręczarek poznańskich, przyprowadziwszy mojéj matce kandydatkę do rondla, wysławiając jéj przymioty, zaręczała energicznie, że „to nie lotawiec, nie tonecznik, do Hopta nie chodzi!“
Bramy Berlińskiéj i wałów wtenczas naturalnie nie było; z św. Marcińskiéj ulicy przechodziło się bezpośrednio na pola Jerzyc i Górnéj Wildy, ale tam gdzie się ulica kończyła ujrzałeś całe panorama wiatraków, przedstawiające w chwilach mocnego wiatru legion kołujących śmig. Liczono ich tam, jak chłopcem będąc słyszałem, czterdzieści dziewięć, bo pięćdziesiąty, ile razy go postawiono, zawsze się spalił. Z tych wszystkich wiatraków pozostały teraz dwa tylko, tuż przy szosie berlińskiéj, któréj początek, nawiasem mówiąc, także pamiętam, bo nim ją zrobiono, szedłem tutaj kilka razy sze-