Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

zaszło. Otóż owéj nocy miano się wedrzeć do cytadeli, w któréj byli podobno jacyś sprzymierzeńcy. Mnóstwo robotników z miasta, po większéj części niedorostków, w ukryciu na stokach i w rowach fortecznych, czekało na znak, aby ruszyć ku murom i bramom, a z prowincyi nadjeżdżały nieliczne posiłki. Główny sukurs przybywał z Kórnika; dowodził nim Hipolit Trąmpczyński, nadleśniczy w borach hr. Działyńskiego. Ale policya była przestrzeżona; gdy pierwsze wozy kórnickie wjechały na most chwaliszewski, zastały na nim oddział piechoty. Dano ognia, aby sobie drogę utorować; żołnierze odpowiedzieli na to powitanie i z pierwszego woza spadł Trąmpczyński z przestrzeloną na wylot twarzą, z drugiego Paternowski, zabity na miejscu, resztę pojmano. Naganka w okolicach cytadeli dostarczyła także kilkunastu więźniów, ale większa część owych śmiałków, nie doczekawszy się znaku, wróciła nad ranem zmarzła i zbłocona do domu; i tak się skończył ów zamach nocy marcowéj. Paternowskiego nigdym nie widział, wiem tylko, że był jeszcze uczniem uniwersytetu wrocławskiego, gdy go śmierć zaskoczyła, ale Trąmpczyńskiego znałem dobrze ze szkół i z Berlina, gdzie dwa semestry słuchał kolegiów na wydziale leśnym. Był to bardzo miły kolega, skromny i spokojny, nader sercowego usposobienia i gorący patryota, przytem skłonny do poezyi i smutnych dumań. Z owéj ciężkiéj rany wyleczył się zupełnie, tak iż nie wielkie po niéj pozostały ślady. Późniéj rzadko kiedy się z nim spotkałem, wiem jednak, iż, odzyskawszy wolność czterdziestego ósmego roku, był rządzcą dóbr hr. Heliodora Skórzewskiego, potem dzierżawcą, wreszcie właścicielem jakiejś wioski i że sześćdziesiątego siódmego, jeśli się nie mylę, w napadzie melancholii, do któréj miał skłonność od młodości, zeszedł nagle z tego świata.