Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/85

Ta strona została przepisana.

przekonanie wielu innych, że tylko zgubne skutki za sobą pociągnąć mogą. Gdy jednak ostatecznie przyszło do wybuchu, gdy poufne, chociaż arcy-niepewne oświadczenia Napoleona, wyrzeczone do jenerała Zamoyskiego, olśniły nawet rozważnych ludzi, powiedział sobie pan Władysław, iż ostatnim w téj sprawie być nie może i przystąpił nie tylko do tak zwanego komitetu Działyńskiego, lecz i niebawem, widząc się tutaj zagrożonym, przedewszystkiem zaś z poczucia patryotycznego obowiązku, ruszył w pole pod rozkazy Edmunda Taczanowskiego, który stanął był na czele dość licznego zbrojnego oddziału. Mimo nie zbyt silnego zdrowia, porówno z innymi ochotnikami dzieląc wszystkie trudy i niebezpieczeństwa téj hazardownéj wyprawy, znalazł się w potyczkach pod Pyzdrami, Kołem i Rychwałem, a pod Ignacewem odniósłszy dość znaczną ranę w nogę i ocalony od śmierci lub niewoli przez chłopa, który go z pola bitwy wyniósł i zawiózł potem do Gosławic, przedostał się ztamtąd przez granicę do Wrześni i wreszcie do Mórownicy, swéj ówczesnéj siedziby. Tutaj nietylko pod troskliwą opieką młodéj żony, lecz i pod czujną strażą pruskich żandarmów przeleżawszy kilka miesięcy, dostał się potem, po krótkim pobycie w Hausvoigtei i Charité, do znanych sobie zaułków Moabitu. Nastąpił potem sześćdziesiątego czwartego roku ów proces o zdradę stanu, w którym, po usunięciu się za granicę Jana Działyńskiego i innych przywódzców, Niegolewski był głównym winowajcą. Jak zawsze tak i tym razem okazał się godnym zaszczytnego i niebezpiecznego stanowiska, które jako oskarżony Polak zajmował. Bronił się powiększéj części sam, występując z tą bezwzględną otwartością wyznań, odwagą i wymową, które go w stanowczych i krytycznych chwilach prawie nigdy nie opuszczały.