Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/101

Ta strona została przepisana.

Obraz téj matki pozostał mi żywo w pamięci, chociaż od pół wieku przeszło znikł mi z oczu. Miała ona coś sympatycznego w całym swym pojawie; niskim wzrostem i pulchnością ciała podobną była do swéj kuzynki Kwaśniewskiéj, lecz przytem zgrabną figurą i udatnym ruchem, a szczególnie wyrazem okrągłéj twarzy i małych, jasnych ócz okazywała żywy temperament. Zawsze ją w domu zastać mogłeś, bardzo starannie, nawet, jak to mówią, elegancko ubraną, z loczkami na głowie pięknie utrefionemi, zawsze w rękawiczkach, chociaż bardzo rzadko wychodziła i chwile wolne od gospodarstwa i zachodów domowych spędzała na czytaniu. W obejściu i rozmowie nadzwyczaj uprzejma, miła i ożywiona, robiła czasami, ile pomnę, wrażenie uczuciowéj osoby, a zawsze gorącéj patryotki, żyjącéj tylko w polskich wspomnieniach i chęciach. Dla mnie była bardzo łaskawą, co sobie z wdzięcznością przypominam, wybaczyła mi raz nawet pewien wybryk młodzieńczy, który popełniłem, aby ją i jéj panienki zabawić.
Otóż, wróciwszy z Berlina na pierwsze ferye do domu, chciałem Witolda odwiedzić i przyszła mi pusta myśl do głowy. Ubrałem się po kobiecemu od stóp do głów i za białego dnia podążyłem przez Wodną, Stary Rynek na Wroniecką ulicę pod strażą dwóch amicusów, Stasia Modlibowskiego i Ksawera Zakrzewskiego, obydwóch już nieboszczyków. Dostaliśmy się szczęśliwie na miejsce, a gdy wszedłem do pokoju, nikt mnie nie poznał, zwłaszcza że i głos zmieniłem. Zaproszony usiadłem na kanapie i kilka minut prawiłem, udając guwernantkę francuską, o jakimś interesie. Słuchano mnie z widocznem zdziwieniem, aż wreszcie, nie mogąc już wytrzymać, parsknąłem głośnym śmiechem, kapelusz mi się zesunął, fizyonomia moja wyszła zupełnie na wierzch i wszystko się wydało. Z początku zacna pani sędzina