Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/102

Ta strona została przepisana.

była trochę urażona, lecz przepraszającemu nie wzięła tak dalece za złe i sama się potem dość naśmiała z nieszczególnego wyglądu mojego, twierdząc, że Achil musiał być trochę ładniejszy, gdy go Ulisses między dziewczętami rozpoznać nie mógł.
Ale od matki przechodząc do jedynaka jéj syna, powiem ci, panie Ludwiku, że Witold Milewski, złożywszy egzamin dojrzałości trzydziestego siódmego roku na św. Michał, pojechał z Maksem Kolanowskim i ze mną do Berlina. Już w drodze nmówiliśmy się, że razem mieszkać będziem; jakoż w istocie znaleźliśmy daleko od uniwersytetu przy Fryderykowskiéj ulicy trzy stosowne pokoiki na drugiem piętrze i wytrwaliśmy w nich cały długi semestr zimowy, chociaż szanowny nasz gospodarz, jakiś niedoszły medyk, który żył, bogowie wiedzą z czego, bił niemiłosiernie żonę i dzieciaki swoje, a najwięcéj w nocy, tak że nieraz przedzierające się przez cienką ścianę łoskoty i krzyki ze snu nas budziły. Od samego początku chwycił się Witold gorliwie matematyki, fizyki i nauk przyrodzonych, do czego już w klasach wyższych chęć i zdolność okazywał, bo pamiętam, ze był jednym z bardzo małéj liczby uczniów, którzy wykłady matematyczne księdza Kidaszewskiego rozumieli i korzystać z nich potrafili, podczas gdy większa część między nami słuchała ich, jak gdyby to były kazania w dahomejskim języku. Pracowaliśmy wtenczas wszyscy trzej normalnie, co, nie chwaląc się, wyznać mogę; całe niemal rano spędzało się w audytoryach; po południu wycieczki, na godzinkę lub dwie, do Thiergartenu, albo do którego z kolegów, a wieczorem siedzieliśmy zwykle w domu nad książką. Widzę, jakby dziś, te arkusze, które nasz matematyk łokciowemi logarytmami i równaniami zamazywał, mordując się nad ich rozwiązaniem. Szczególnie uwielbiał profesora Ohma,