towarzyskie z światem polskim ograniczył; wszakże i jego na wskroś polskie serce i zresztą jego urzędowy obowiązek nakazywały mu nie spuszczać z oka, w obrębie spraw szkólnych, interesu polskiego i katolickiego. Ile przepisy prawne i nie cofnięte jeszcze znane owe przyrzeczenia na to pozwalały, znajdowała w nim narodowość nasza i religia stanowczego i odważnego obrońcę, który wytrwale za utrzymaniem i uszanowaniem tego w gimnazyach, seminaryach i szkołach elementarnych obstawał, czego natura, godność ludzka i sprawiedliwość wymagają.
W ciągłéj prawie otwartéj i skrytéj walce był z tego powodu, strzegąc każdego zagrożonego punktu, bo już od dawna, a właściwie od pierwszéj chwili po okupacyi, korzystano z najmniejszéj sposobności, aby, w obrębie wychowania i języka, w obrębie wyznania religijnego, uszczuplać nam, okrawać i odbierać co się dało. Z każdym niemal rokiem pogarszały się te stosunki; położenie Milewskiego stawało się coraz przykrzejsze i wspomniał mi raz, ile sobie przypominam, jeszcze przed ostatecznym wybuchem kultury, że, „chciałoby mu się czasem uciec za dziesiątą granicę, bo mu jest jak gdyby walił się nań sufit, którego powstrzymać nie może.“ Już był bowiem wtenczas prezesem rejencyjnym pan Wegnern w Poznaniu i w nim znalazł Milewski najzawziętszego przeciwnika, zwłaszcza gdy po wiktoryach sedańskich nastąpiła tak zwana era falkowska, a hasło „ausrotten“ stało się przewodnią zasadą wszelkich czynności administracyjnych. Szło w tym duchu jedno po drugiem; zaczęło się od zniesienia wykładów polskich tam, gdzie były w gimnazyach i wyższych zakładach, a daléj, co najdotkliwsze, zabrano się do rugowania języka ojczystego ze szkół elementarnych i do trapienia dzieciaków ową mimiką palca i obrazka: „das ist ein
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/110
Ta strona została przepisana.