Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/111

Ta strona została przepisana.

Vogel und das ist ein Schaaf“. Milewski ze względu na stanowisko swoje, li tylko na racyach psychologicznych i moralnych i na zasadach zdrowéj pedagogiki, które Niemcy sami tak znakomicie wyświecili i których się w szkołach swoich tak energicznie trzymają, opierał się ile mógł, ustnie i piśmiennie, nowéj metodzie uczenia, któréj owoce teraz widzimy, bronił jak mógł przy każdéj sposobności naszych biednych niedorostków po wsiach i miastach, a chociaż wiedział i nie ukrywał innym, że wysiłki jego daremne, uważał za święty obowiązek trzymać się rozumu i prawdy. Jedynym skutkiem tego uczciwego postępowania było, że ściągnął na siebie niełaskę wyższych kół rządowych i że niedomagania sercowe, które się już w Trzemesznie u niego odezwały, zwiększyły się znacznie przez ciągły niepokój i rozdraźnienie. Przyszło gorzéj jeszcze, gdy siedemdziesiątego trzeciego roku, z tutejszego zapewne natchnienia, powzięto w Berlinie myśl przeniesienia polskich nauczycieli gimnazyalnych z Poznania i Ostrowa, jako indywidua szerzące polską zarazę między młodzieżą, do prowincyi rdzennie niemieckich i powołania na ich miejsce czystéj krwi potomków Arminiusza. Wypracował nasz radzca z tego powodu obszerne sprawozdanie, w którem usiłował wykazać niesłuszność podejrzeń i niesprawiedliwość tak ciężkiéj kary, która na całkiem niewinnych spaść miała; ale sprawozdanie to nim do ministerstwa doszło, opatrzył, ile słyszałem, sam prezes Wegnern, współreferent, swemi uwagami, przedstawiającemi hurtowne przesiedlenie owych nauczycieli jako rzecz konieczną w interesie rządu i ułatwiającą zniweczenie polskiego żywiołu w prowincyi. Co za obrót sprawa ta wzięła, panie Ludwiku, dobrze ci wiadomo; przegrał Milewski, wygrał pan Wegnern, a nie tylko gimnazya katolickie wyludniono z Polaków, lecz i obrońca ich