cuzku, którym to językiem władał wiele lepiéj niż ojczystym. Pojawił się tutaj w trochę dziwnym stroju, który wkrótce odłożył, bo w białym płaszczu, a raczéj habicie, co mu nadawało pozór Benedyktyna; albowiem, jak mi powiadano, pokumał się w Paryżu ze Sęsymonistami i zapatrywał się na świat jakoś religijno-mistyczno-krytycznie. Zasady jego i wyobrażenia, ile słyszałem od tych, którzy częściéj z nim przestawali, niełatwo było odgadnąć; zdawało się nawet, że sam jasno i stanowczo nie wie, czego chce, że niekontent jest z ludzi i rzeczy może i ze siebie, a żyjąc bezczynnie i pragnąc coś znaczyć przybiera taką postawę kontemplacyjno-satyryczną. Iż tak mniéj więcéj u niego było, wnosić można z tego, co drukiem wyjawił. Wyszły bowiem owego czterdziestego pierwszego roku u Żupańskiego trzy maleńkie broszurki, których pan Eugeni był autorem; jedna z nich ma tytuł: Babie lato panny Dziubińskiéj nie babom poświęcone, z godłem: turdus ipse sibi damnum cacat i z krótką przedmówką do Tytusa, tj. brata, wystósowaną; druga: Błędy, których się wystzegać należy mówiąc po francuzku, dla wygody panienek wielkopolskich; trzecia: Medytacye panny Dziubińskiéj, zawsze i jedynie wygodzie panienek wielkopolskich poświęcone. Te broszurki, które teraz zapewne do rzadkości bibliograficznych należą, równie jak pana Skórzewskiego Pięćset razy czemu i dla czego? są zbiorkami pojedyńczych i całkiem bez związku między sobą będących maksym, spostrzeżeń, ucinków, dwuznaczników, po większéj części w francuzkim języku, tylko kilka między niemi znajdziesz pisanych po polsku, kilka po niemiecku.
Przypominam sobie, że mnóztwo osób czytało to wtenczas z ciekawością; starały się osobliwie panie odgadywać
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/117
Ta strona została przepisana.