ja szczerze polubiłem mego korepetytora, lecz także rodzice moi, krewni nasi i znajomi; bo któżby go nie był polubił poznawszy się z nim bliżéj? Przystojny ten i zgrabny młody chłopiec miał pod swoją jasnowłosą czupryną i wysokiem czołem wyraz twarzy tak rozumny i uśmiech tak uprzedzający, iż wzbudzał zaraz zaufanie, a wrodzoną przyzwoitością i swobodą w całem braniu swojem ujmował sobie każdego.
Widywaliśmy się dość często i po za naszą matematyką, chociaż nie wiele miał wolnego czasu, bo po większéj części musiał się sam starać o siebie i lekcyami zarabiać na utrzymanie. Wszędzie, gdzie te lekcye dawał, był persona grata; u Wiczyńskich i Stocków uważano go za swego, a przedewszystkiem tam na rejencyi u Flottwelów, gdzie uczył panienki i najmłodszego chłopca, wielką cieszył się łaską, która to łaska ztąd, jak mi powiadał, pochodziła po części, iż pan prezes naczelny dawniejszemi czasy z ojcem jego kolegował. Ojciec ów żył jeszcze, przestając na małéj emeryturze, gdyśmy z Aleksandrem chodzili do szkół, ale go nigdy nie widziałem, zwłaszcza że z rodziną swoją mieszkał wtenczas w Swarzędzu; nic ci więc o nim powiedzieć nie mogę, chyba to, co mi, ile pamiętam, syn jego wspomniał, że był kriegsratem za pierwszéj pruskiéj okupacyi, tu w naszych stronach, czy też pod Warszawą, i owemi czasy w bliskie wszedł stosunki z rodziną Kościelskich; że po roku piętnastym urzędował lat kilkanaście jako radzca rejencyjny w Bydgoszczy, gdzie także Aleksander przebył niższe i średnie klasy gimnazyalne. Panię Schwarzbachową, wiele młodszą od męża, dobrze sobie przypominam; widywałem ją nieraz, bo, owdowiawszy, mieszkała tutaj w Poznaniu lat kilkanaście. Pani ta, urodzona Straszewska, na wskroś Polka, bo nawet po niemiecku nieświetnie mówiła, musiała być w młodości
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/120
Ta strona została przepisana.