Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/125

Ta strona została przepisana.

zatarło się jeszcze w méj pamięci. Zimą dwódziestego piątego roku przywieźli rodzice swego Ksawerka z Niesłabina tu do Poznania, zawiniętego od stóp do głów w wielkim szalu wełnianym, i gdy go wydobyto z tego powijaka, okazał się dość spory chłopak z ciemnym, kędzierzawym włosem na głowie, który duże, piwne oczy z zdziwieniem na świat wytrzeszczał. Niebawem oswoiliśmy się z sobą i w kilka dni potem posłano nas obydwóch do tak zwanéj pani Kantorowéj, aby nas trochę po niemiecku nauczyła. O téj pani Kantorowéj powiem ci coś więcéj, jeśli kiedy zajdziem na Groblę. Z Ksawerkiem mieszkaliśmy razem przeszło lat dziesięć, ztąd też całą jego rodzinę znałem niemal jak własną i Żabno, późniejsza jéj siedziba, majaczy mi przed oczyma, chociaż z okładem pół wieku minęlo jak go nie widziałem. Byłem tam pierwszy raz z moją babką, gdy jeszcze żyła dawniejsza właścicielka téj wsi, pani Bilińska, jejmość w podeszłym wieku, niska i otyła, z dość dużym nosem; jéj mąż, pan sędzia Biliński, należał wtenczas do nieboszczyków, ale przypominam sobie jego portret kontuszowy, który wisiał w Żabnie nad kanapą, w głównym pokoju, obok portretu jejmości. Potem zwiedziłem kilkakrotnie Żabno, gdy je kapitan Zakrzewski posiadał, odziedziczywszy po Bilińskich jako najbliższy krewny i nabiegałem się tam niemało z Ksawerym i młodszym jego bratem po podwórzu, pod staremi drzewami, które rzędem stały przed dworkiem, po owym wielkim boru którego pan kapitan strzegł jak oka w głowie, i po pięknéj łące ciągnącéj się wzdłuż boru. Pamiętam, że pewnego wieczora Zielonych Świątek, nie wiem już którego roku, było tam kilku gości i kapitan Zakrzewski, w ożywionem usposobieniu, opowiadał nam bardzo wiele o wypadkach i ludziach z wojen napoleońskich, osobliwie zaś z kampanii rosyjskiéj i pożaru Moskwy, któ-