gwałtownego będąc temperamentu, potrafił się hamować i rozsądną miarę zachować umiał w każdym kierunku. W domu jego szło bardzo gościnnie, nikt ze Żabna głodny lub niezadowolony nie wyjeżdżał; sam pan kapitan i wypił nieraz kieliszek węgierskiego, pograć w maryasza lubił, wesoło zabawić się z gośćmi, którzy się nie rzadko pojawiali u niego, ale zbytku nie było w niczem i do bezmyślnie wydających nie tylko wstręt miał wyraźny, lecz, szczerze mówiąc, sam bardzo niechętnie wszelki pieniądz wydawał, a oszczędność w oczach jego uchodziła za jednę z pierwszych cnót. Dopomagała mu w rzędnem gospodarstwie chętnie i wytrwale, z zupełną dla niego uległością, lecz i swobodą umysłu, żona, Ulatowska rodem, która, chociaż trochę otyła przy niskim swoim wzroście, w ustawicznym była ruchu po domu i po podwórzu, pilnując troskliwie każdéj rzeczy należącéj do jéj wydziału. Skutkiem tego wszystkiego nie tylko Żabno i przyległe Baranowo w pomyślnym były stanie i znacznie na wartości uzyskały, lecz wychowało się i wyposażyło szczęśliwie sześcioro dzieci, dwóch synów i cztery córki, a przybyło jeszcze do pierwotnéj fortuny Grabianowo i Cichowo. Pod koniec życia, dawno po śmierci żony, oddawszy Żabno młodszemu synowi, osiadł sobie zacny kapitan na zasłużonéj emeryturze w Baranowie i, zachowując w bardzo późnym wieku całą rzeźwość umysłu, doczekał się jeszcze medalu St. Heleny. Ostatni raz po wielu latach spotkałem się tu z nim w Poznaniu, na ślubie jego wnuczki, panny Gabryeli Pomorskiéj, którą rodzice wydawali za Maksymiliana Studniarskiego; tak świeżo i silnie wtenczas wyglądał, iż mógł był bezpiecznie uchodzić za ojca panny młodéj i przypominam sobie, że, gdyśmy się w Farnym kościele przy drzwiach zebrali, by razem pójść do ołtarza, rzekł do mnie, wskazując na pokaźny zastęp zebranego potomstwa: „patrz
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/128
Ta strona została przepisana.