się zdaje, tak wielkie bowiem zachodziło między nimi podobieństwo, że trudno ich było rozróżnić. Obadwaj dość dobrego wzrostu, chudéj i pociągłéj twarzy, z małemi, zamyślonemi oczyma w siwych głowach, cylindrami nakrytych, mieli równe, wązkie i siwe brody i byli zawsze równo ubrani w długie surduty, odwiecznego kroju. Siedząc tak zwykle nieruchomie, mogli robić wrażenie posążków Buddhy przed bramą indyjskiéj pagody.
Między ich potomstwem wybitne zajmował stanowisko ten, którego najpierw wspomniałem. Jak mu tam było na imię, nie wiem, ale w kołach polskich dawano mu zwyczajnie przydomek lorda, a ów przydomek cechował go nie źle. Niski i dobréj tuszy, lecz w ruchach prędki i stanowczy, przystojną i wcale mądra głowę zadzierał zawsze do góry i spoglądał na świat z pewną pysznością, świadom wartości swojéj. Z przekonaniem, które miał o sobie, nie ukrywał się w rozmowie; często bowiem ironicznym uśmiechem popierał nieomylność zdania swego i sądu o ludziach i rzeczach. Było to u niego wrodzone, lecz przyczyniła się nie mało do podniesienia w nim owego poczucia wyższości ta okoliczność, że bodajnie pierwszy z żydów został radzcą miejskim i że między współwyznawcami, co do rozumu i obszerniejszego na świat poglądu, mógł tylko iść z nim w zawody ów mały Kaatz z Fryderykowskiéj ulicy. Znaliśmy się dobrze, rozmawialiśmy z sobą nieraz o rozmaitych rzeczach i przyznać muszę, że nie zbywało mu na bystrości i wykształceniu, że częstokroć bardzo trafne wypowiadał uwagi i spostrzeżenia i że jego zarozumiałość pochodziła w znacznéj mierze z wspólnego teraźniejszym ucywilizowanym żydom przeświadczenia o lepszości ich rasy od wszystkich innych. „Jak przyjdziecie do rozumu — mówił raz do mnie — to wszyscy zostaniecie żydami, bo prawda i mądrość są po naszéj stronie.“ Przypominam
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/137
Ta strona została przepisana.