sobie także jego dictum do Leopolda Köhlera, gdy tenże, będąc już od dawna przy szkole realnéj, został mu w jakiemś towarzystwie przedstawiony: „Jak to być może — rzekł do niego Mamroth — ja pana zrobiłem, a ja pana nie znam!“ — przymierzając do tego, że Köhler jako radzcy miejskiemu sam mu się zaraz po swoim wyborze nie przedstawił.
W radzie miejskiéj, ile mi wiadomo, niepoślednie zajmował stanowisko; na jéj posiedzeniach odzywał się bardzo często i znaczny wpływ wywierał na jéj postanowienia. Solidaryzując się naturalnie całkiem z Niemcami, życzliwością dla nas in publicis nie grzeszył, ale w prywatnych stosunkach okazywał ogładę towarzyską i bywał nieraz do przysług gotowym. W późniejszych latach ożenił się, po raz drugi bodajnie, z bogatą wdową i kupił tę kamienicę, lecz nie długo w niéj wiekował, sprzykrzywszy sobie bowiem pobyt w Poznaniu, poszedł za przykładem tylu innych majętnych żydów i przesiedlił się do Berlina, zkąd, jak słyszałem, już dość dawno temu, powędrował na łono Abrahama.
Następująca kamienica, po raz pierwszy obecnie do Polaka należąca, była zawsze własnością aptekarzy Niemców lub Żydów. Pamiętam ich tutaj kilka pokoleń, a najdawniejszy aptekarz, którego sobie przypominam, nazywał się Bergmann. Człowieczek ten mały, chudy, siwy zebrał ładny majątek, bo wtenczas trzy tylko apteki truły ludzkość w Poznaniu, a panowie lekarze całe litanie spisywali na receptach; mógł więc pan Bergmann, swoje szumne córeczki, należące do klasy blondynek, wydać za sędziów, czy rathów. Nieznałem go osobiście, dla tego nic więcéj ci o nim niepowiem, a mniéj jeszcze powiedzieć mogę o jego następcy, którego nazwisko nawet zapomniałem; wiem tylko, że tytułowano go asesorem i że ów pan asesor, młody jeszcze, przystojny i bardzo
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/138
Ta strona została przepisana.