Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/139

Ta strona została przepisana.

elegancki jegomość, uszczęśliwiony niemniéj strojną i pokaźną żoneczką, wyrastał po za aptekę i obracał się bardzo raźnie w wyższych kołach urzędniczych i wojskowych tutejszych. Co się z nim wreszcie stało i jak apteka przeszła w inne ręce, wiedzą bogowie!
Tworzy ona tutaj, jak widzisz, róg wązkiéj i ciemnéj Szkolnéj uliczki, a na rogu przeciwnym stoi małomiejski domek, niezmieniony od czasu jak go wybudowano, którego dół zajmuje demokratyczna piwiarnia. Było to kiedyś dominium Stocków, o których też ci mało co powiem, panie Ludwiku, bo tylko z widzenia znałem to i owo indywiduum do nich się liczące. Stary pater familias robił wrażenie skromnego, spokojnego człowieka i wiadomo mi, że, od małego zacząwszy, pracą i oszczędnością doszedł do znacznéj fortuny, którą dzieciom zostawił. Przez długie lata warzył piwo w browarze zajmującym tam większą część podwórza, a ten proceder znaczne przynosił korzyści, zwłaszcza iż jeden gatunek piwa, który u niego robiono bardzo przypadł do smaku publiczności. Tak nazwane sztokowskie piwo znane i powszechnie używane w Poznaniu, jasno - żółte przejrzyste i słodkawe, zalecało się lekkością i czystością, tak że je nie tylko zdrowi, lecz i chorzy w gorączkach z zadowoleniem pić mogli. Z dzieci starego Stocka, ile mi wiadomo, tylko syn najmłodszy pozostał; starszy brat jego był moim kolegą szkolnym w niższych klasach; opuścił dość wcześnie gimnazyum i poszedł, jak mi się zdaje, potem na gospodarkę. Po wielu latach spotkałem się z nim znów tutaj w Poznaniu, gdzie wypoczywał po dość poetycznéj i burzliwéj podobno młodości. Znalazłem go znacznie zmienionym, zdawał mi się rozczarowany i cierpiący, ale jakie tam przechodził koleje, tego mi nie powiadał.
Jeślim się tak prędko uprzątnął z pierwszemi do-