nia, bo nie był w jednéj klasie z nami, wymknął się także z domu do Królestwa i dotarłszy do Częstochowy, umarł tam na cholerę.
Z Maksem przebyliśmy całe gimnazyum razem; nie powiem ci, żeby mu szło zbyt łatwo, ale ponieważ żadną trudnością odstraszyć się nie dał i wytrwałéj pracy nie szczędził, złożył szczęśliwie egzamin dojrzałości i razem zemną rozpoczął w Berlinie studya filologiczne, na St. Michał trzydziestego szóstego roku. Jak w Poznaniu, tak w Berlinie żyliśmy w codziennéj styczności, chodziliśmy po większéj części na teżsame kolegia, używaliśmy zazwyczaj razem przechadzek i rozrywek; przez cały rok mieszkaliśmy w tym samym domu, a, jak ci już mówiłem, semestr jeden zimowy mieliśmy on, ja i Milewski wspólne gospodarstwo na Fryderykowskiéj ulicy. Byłem więc ciągłym niemal świadkiem tego, co Maks Kolanowski robił. Otóż, należał do najprzykładniejszych studyozów, pracował usilniéj jeszcze niż w Poznaniu, a oprócz łaciny i grecczyzny, które były główną jego strawą, zadość czyniąc na wskroś polskiéj swojéj duszy, zajmował się gorliwie literaturą ojczystą, szczególnie pisarzami szesnastego i siedemnastego wieku. Przytem w pożyciu nie mógłbyś pragnąć pewniejszego przyjaciela, zgodniejszego towarzysza; szczery, życzliwy i uczynny, wywierał nawet swemi moralnemi i religijnemi zasadami dobry wpływ na tych, z którymi w bliższych pozostawał stosunkach i nieraz ze żartów zwaliśmy go sensatem i Kato-majorem, bo lubił nas reflektować i moralizować, gdy mu się coś zdrożnem być zdawało, chociaż, daleki od zgryźliwości, zwykle był spokojnie-pogodnego i zadowolonego usposobienia. Szczęśliwie minęła mu pierwsza część uniwersyteckiéj nauki, którą pragnął ukończyć jak najwcześniéj; zaczął już nawet, z początkiem piątego semestru, rozmyślać na dobre nad przedmiotem do dyser-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/141
Ta strona została przepisana.