Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/144

Ta strona została przepisana.

najprędzéj, rozpoczął swój zawód nauczycielski. Za dyrektoratu ks. Prabuckiego wstąpił jako kandydat do gimnazyum Maryi Magdaleny; przyjęto go, aby zmartwienie z odmownéj odpowiedzi stanu jego nie pogorszyło, ale boleśnie było patrzeć na biedaka; wychudła twarz czerwieniała raz po raz, wielkie oczy błyszczały, a znaczne skrzywienie ciała i krótkie, szybkie oddychanie wskazywały, że jednéj połowy płuc już nie ma. Jemu to nie psuło fantazyi; bywał nawet często wesołym i w licznych wtenczas niższych klasach, gdzie mu lekcye wyznaczono, parając się z niesfornymi nieraz chłopakami, przetężał swoje siły. Długo tak trwać nie mogło; z początkiem, zdaje mi się, czterdziestego piątego zaniemógł znów zupełnie; druga część płuc psuć się zaczęła i w połowie listopada tegoż roku, z wszelką przytomnością i zupełnym spokojem, pożegnał ów ukochany syn ciężko strapionych rodziców swoich na zawsze.
Trzeci to z siedmiu synów, którego tracili; czwartego także im losy z oczu usunęły. Był nim Leon, najstarszy z całéj dziatwy dziesięcioro głów liczącéj, który nie wiem czemu się tam oddawał ukończywszy szkoły, wszakże trzydziestego roku przeszedł granicę, odprawił szczęśliwie całą wojaczkę, a srebrnym krzyżem odznaczony nie odłączył się od współtowarzyszów broni i udał się z nimi do Francyi. Gdy mu się tam po niejakim czasie sprzykrzył niestały i bezczynny żywot emigrancki, wziął udział w niefortunnéj wyprawie sabaudzkiéj, potem zaś zajrzał do Afryki, gdzie, w legii zagranicznéj, jako porucznik, uganiał się za spahisami Abdelkadera. Widziałem go tutaj kilkakrotnie, nie pamiętam już którego roku, gdy przyjechał odwiedzić rodziców; był to wtenczas dojrzały już kawaler, nie wysoki, lecz silnéj budowy ciała i do ojca bardzo podobny. Wszakże zbyt długo w Poznaniu nie bawił, wrócił do Francyi, nie wiem z ja-