Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/145

Ta strona została przepisana.

kiego powodu i kilka lat późniéj, jeszcze za życia rodziców, umarł niespodzianie w Strasburgu, skutkiem zaczadzenia.
Tak, panie Ludwiku, gdy koło tego domu przechodzę i spojrzę na owe trzy okna pierwszego piętra, często mi się poczciwy Maksyś przypomni, bo nieraz tu do niego zajrzałem, kiedyśmy do szkół chodzili i późniéj podczas jego ostatniéj choroby. Dobrze mi jeszcze pamiętne rozłożenie mieszkania: ciemne schody, ciemna sień; po jednéj stronie wielka izba z oknami na podwórze, zkąd się do tylnych pokoi i kuchni wychodziło i w któréj cała rodzina zwykle przesiadywała; z drugiéj strony sieni jeden pokój bawialny o dwóch oknach, gdzie posowa ozdobiona była wielką płaskorzeźbą gipsową, przedstawiającą św. Sebastyana przywiązanego do drzewa i przeszytego strzałami, obok zaś niego wązki pokoik o jednym oknie, rezydencya Maksa po jego powrocie z Berlina, w któréj też życia dokonał. A o głównéj osobie w tem mieszkaniu, o panu Stanisławie Kolanowskim, czy mógłbym zapomnieć? Pomijając już to, że był dla mnie zawsze bardzo łaskaw i przyjacielski, któż ze współczesnych Poznańczyków nie miałby o nim pamiętać, chociaż ich już, prawdę mówiąc, bardzo nie wielu. Należał on przez długi czas do najpopularniejszych obywateli naszego miasta, a nawet między przyjezdnymi z prowincyi rzadko był taki, coby go nie znał. Czterdzieści lat temu, chodząc po Poznaniu, gdybyś był spotkał starego jegomościa nie wielkiego wzrostu, dość dobréj tuszy, w czamarze, z wysoką konfederatką na łyséj głowie, długą laskę dzierżącego w ręku i kroczącego z fantazyą, często środkiem bruku, który uśmiechem przyjacielskim pełnéj swojéj twarzy witał na wszystkie strony kłaniających mu się przechodniów, byłby ci, na zapytanie twoje, pierwszy lepszy od-