Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/147

Ta strona została przepisana.

przyjaźnił się z wszystkimi niemal księżmi w Poznaniu, między proboszczami po wsiach mnóstwo miał znajomych i szczególną cieszył się łaską arcybiskupów Gorzeńskiego, Dunina i Przyłuskiego, a nie tylko żaden prawie uroczysty obiad w pałacu tumskim lub na kanoniach nie obszedł się bez pana Stanisława, lecz wielokrotnie wzywano go do rady lub pośrednictwa, gdy chodziło o załatwienie jakiéj sprawy z władzami miejskiemi lub o poufne porozumienie się ze znajomą mu osobistością. Przedewszystkiem zajmował się pan Stanisław najgorliwiéj swoim parafialnym kościołem, naszą Farą, któréj był prowizorem i przez wiele lat, przy proboszczach Hantuszu i Kinosowiczu, jedynym prawie świeckim opiekunem. Nie mogę ci naturalnie podać szczegółowo, co zrobił dla parafii i dla kościoła farnego, lecz między innemi przeprowadził pierwsze za méj pamięci odnowienie prezbyteryum i większéj części bocznych ołtarzy, które — jeśli się nie mylę — wykonał młody malarz Fabisz; obdarzył daléj Farę amboną i chrzcielnicą, których dawniéj nie było, bo zamiast ambony stało tam na tem samem miejscu drewniane rusztowanie, okryte starym kobiercem, na którym przedstawiony był Adam w ogrójcu z Ewą podającą mu jabłko, a przybory do chrztu przynoszono za każdym razem z zakrystyi i stawiano rozmaicie. Zaprowadził prócz tego pan Stanisław owych Szwajcarów z pałkami, pilnujących tam dotychczas jeszcze porządku w ciągu nabożeństwa. Nie myśl, panie Ludwiku, iżby byli zbytecznym przyborem; przypominam ja sobie, jak to nieraz przed ich pojawieniem się wyglądało. Osobliwie w Niedzielę lub dni świąteczne przybywało na sumę do kościoła mnogo eleganckich młodzieńców, którym o nabożeństwo bynajmniéj nie chodziło; odbywali wędrówki naokół, przepatrując przedewszystkiem panienki, pukając laskami i prowadzą gło-