Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/148

Ta strona została przepisana.

śne nieraz rozmowy. Było to jakby na koncercie w publicznym ogrodzie i słusznie pan Stanisław, jako prowizor kościoła, uznał za konieczne zapobiedz takim wybrykom. On wreszcie — jak ci to już dawniéj wspomniałem — założył, uporządkował i obwiódł murem ów dawniejszy cmentarz farny na św. Wojciechu, gdzie teraz wśród dzieci swoich obok żony spoczwa.
Prócz tego, panie Ludwiku, we wszystkiem, co się tyczy sprawy narodowéj, znalazłeś naszego poznańskiego Lafayeta, bo go tym przydomkiem częstokroć przyjaciele odznaczali, zawsze między pierwszymi, a natura na wskroś polska cechowała całą jego osobistość duchową i wewnętrzną. Na tem polu rozwijał nieraz nadzwyczajną czynność, któréj względy i przeszkody hamować nie mogły. Osobliwie przez cały czas powstania listopadowego był pan Stanisław ciągle, że tak powiem, na nogach; z dyrektorem landszafty Grabowskim w codziennéj niemal styczności, załatwiał mnóstwo rzeczy przychodzących z Królestwa lub idących tamdotąd i w wielu prywatnych przypadkach i trudnościach, które wynikać musiały w mieście i na wsi z ubytku tylu ojców rodzin lub z postępowania władz tutejszych, służył gotową zawsze radą i pomocą. Przysługi jego tem więcéj miały wartości dla tych, których dotyczyły, że świadczył je swobodnie i uprzejmie, nie okazując niechęci, chociaż nieraz może uczynności jego nadużywano.
Po śmierci Maksa wiele rzadziéj niż przedtem widywałem jego ojca; w ostatnich latach życia stracił tę ruchawość i sprężystość, która go się długo trzymała, spowolniał znacznie i zesmutniał, bo wiek był już podeszły, stosunki pod niejednym względem stały się trudne, wszyscy niemal rówieśnicy i starzy przyjaciele zeszli z tego świata, a wreszcie i w tylnym pokoju tutaj, gdzie