Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/15

Ta strona została przepisana.

nikowéj, słyszałem zaś nieraz mówiących o niezwykłéj i rozumnéj troskliwości, którą się jako matka i pani domu odznaczała, łącząc z nią miłą i poważną uprzejmość w stosunkach towarzyskich. Było zaś o co się troszczyć, bo tam w Wrześni, prócz dwóch synów, sześć córek biegało naokół matki. Wszakże tym sześciu córkom natura i losy nie poskąpiły swych darów; to też wszystkie wcześnie i szczęśliwie dom rodzicielski opuściły i słusznie raz powiedziała jakaś mama trochę zazdrosna, że, „u pani pułkownikowéj córki tak odchodzą jak bułki u piekarza“. Najstarszą z całego rodzeństwa znałem, panie Ludwiku, od dawna, bo jeszcze małym chłopcem będąc widywałem kilkonastoletuią pannę Rozalię w naszym domu, dokąd przyszła czasami z nauczycielką swoją, panną Marillé, przyjaciółką moich rodziców. Potem przez wiele lat jéj niewidząc posłyszałem tylko, że bardzo młodo wyszła za mąż za pana Juliana Dąmbskiego, dziedzica Kościelca, późniéj zaś, że owdowiała, a wreszcie, gdy z uniwersytetu wróciłem, dowiedziałem się, iż jest secundo voto panią Adolfową Łączyńską. Nie wiem już kiedy i przy jakiem zdarzeniu miałem szczęście przypomnienia się pani Łączyńskiéj, wszakże potem nadarzała mi się dość często sposobność zbliżania się do niéj, zwłaszcza że nieraz z mężem, z którym także znajomość zawarłem, czas dłuższy bawiła w Poznaniu. Pani ta zajmowała, aż do ostatniéj chwili życia, znakomite miejsce w społeczeństwie naszem i pozostawiła po sobie pamięć miłą, i, że tak powiem, pogodną wszystkim co ją znali.
Otóż nie zbywam cię ogólnikiem, panie Ludwiku, spytaj kogo chcesz ze starszych na wsiach i w mieście, każdy to potwierdzi. Nietylko bowiem stosunki rodowe i majątkowe uwydatniały osobistość pani Łączyńskiéj, lecz przedewszystkiem, obok jasnego rozumu, dobroć serca