Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/155

Ta strona została przepisana.

wodował zatem rodziców, że go z tercyi odebrali, zwłaszcza, iż mu się na skończenie szkół nie zanosiło i całkiem oddał się malarstwu. Było to, ile pamiętam, w końcu trzydziestego pierwszego roku; miał wyjechać do Berlina, a potem do Francyi, aby się w kunszcie swoim należycie wykształcić; tymczasem kopiował obrazy i malował portrety, siedząc w domu, bo dla widocznych już niektórych chorobliwych objawów puścić go jeszcze nie chciano.

Nieszczęściem chorobliwe przypadłości pogarszały się z każdym tygodniem. Jak tylko zapamiętam, miał on zgięte plecy i piersi wklęsłe, dziedzictwo po matce; wzmagało się to złe coraz bardziéj przy ustawicznem pochylaniu się nad rysunkami; nie zwrócono zawczasu uwagi na jego wrodzoną skłonność do płucowéj choroby, która pojawiła się wyraźnie krótko potem, gdy wyszedł ze szkól. Parał się z nią biedny Ludwiś niemal rok cały; ostatnie miesiące wychodzić już nie mógł, przeleżał je po większéj części schudzony i zniszczony do nieopisania i w końcu trzydziestego drugiego wydarła śmierć bezwzględna starym rodzicom ledwo lat siedemnaście liczącego jedynaka. Matka w ostatnich dniach jego choroby okropny przedstawiała widok; sama umierająca już prawie dnie i noce siedziała przy jego łóżku i w parę tygodni podążyła za nim. Ojciec siedemdziesięcio-kilko-letni, osamotniony zupełnie, znosił swój los z niezwykłym spokojem i stoicyzmem; kilka razy, gdy się z nim potem spotkałem, widziałem podczas rozmowy łzy w jego oczach, które zwyczajnym swoim lekkim uśmiechem stłumić się starał. Przesiedział w Poznaniu jeszcze rok czy półtora, żyjąc z resztek i dając lekcye prywatne; napisał nawet gramatykę francuską dla Polaków, którą tutaj wydrukowano; nakoniec przeniósł się