Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/163

Ta strona została przepisana.

ziéj uliczki, przywodzi mi na pamięć jeden tylko fakt historyczny. Otóż widzisz tu, niedawno temu jeszcze, w jednym z kramów nacące rzeczy: szynki, kiełbaski, salcesony i inne produkta nierogacizny; przez wiele lat błyszczało po nad tem wszystkiem nazwisko Rauschera. Pierwszego téj nazwy liczyć można, panie Ludwiku, do dobrodziejów miasta. Pamiętam jeszcze owe czasy, gdzie byłbyś tutaj, po za wielkanocnemi świętami, ziemię i niebo poruszył, a szynki nie dostał; służące nasze biegały nieraz z próżnym talerzem po wszystkich rzeźnikach i czasem tylko udało się schwytać kawałek tego specyału w kasynie niemieckiem. Dotkliwéj dla gospodyń niedogodności położył koniec dwa, zdaje mi się, lub trzy lata przed trzydziestym, ów Rauscher, który przywędrował z Alzacyi i pierwszy na tem miejscu założył handel charcuterie przez Francuzów nazwany, na jakich teraz w Poznaniu bynajmniéj nie zbywa. Powiadano wtenczas, że zrazu na szyldzie także polski napis umieścił, lecz zmazał go niebawem, bo mu jakiś dowcipniś „Rauscher charcutier“ na „Rauscher świniarz“ przetłómaczył. Więcéj ci o tym jegomości powiedzieć nie mogę, bo w bliższéj styczności z nim nie byłem; przypominam sobie jednak jego fizyonomię, wystającą z wysokiéj chustki naszyjnéj, starannie wygoloną, o jednym policzku mocno obwisłym i spoglądającą na świat z bezmyślną powagą. Podobno z początku mówił lepiéj po francuzku niż po niemiecku, lecz w ogóle, jak słyszałem, ust otwierać nie lubił i rzadko kiedy kupujących słowem zaszczycił.
Nareszcie, panie Ludwiku, dochodzimy do końca Wrocławskiéj ulicy; zatrzymała nas już dość długo, lecz nim się z nią pożegnamy, muszę ci jeszcze powiedzieć, że ta ostatnia wielka kamienica, która tworzy tutaj róg Starego rynku, a któréj, zestarzałéj i przez długi