Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/172

Ta strona została przepisana.

głości w praktyce swéj sztuki, a mając, jak ci już wspomniałem, serce wyborne, nawet czułe, nie tylko o chorych swoich, bez różnicy stanu, szczerze był troskliwym, lecz dla biedy miejskiéj prawdziwym dobrodziejem. Spieszył chętnie na każde jéj zawołanie, wspomagał groszem ile mógł i, aby jéj na przyszłość pomoc zapewnić, przyczynił się w znacznéj mierze do założenia w Kościanie domu chorych pod opieką Sióstr Miłosierdzia.
Umarł z początkiem sześćdziesiątego ósmego roku, w sile wieku, podobno skutkiem gwałtownego tyfusu, którym się od jakiegoś pacyenta zaraził. Całe Kościańskie zbiegło się i zjechało, aby kochanemu wszędzie doktorowi ostatnią oddać przysługę; opuszczającego dom po raz ostatni pożegnał, imieniem rodaków i znajomych, sędzia Zawadzki, a nad grobem przemówił serdecznie ksiądz Jan Koźmian, obadwaj jego przyjaciele.
Nie mogę, panie Ludwiku, powiedziawszy ci słów kilka o Bogusławie Palickim, pominąć całkiem jego brata, czy trochę młodszego, czy trochę starszego, tego, szczerze mówiąc, już nie wiem. Wyglądali obydwaj jak bliźnięta, przyszli razem do szkół i byli w jednéj klasie, ale ów drugi, bodajnie Ignacy, bardzo łagodnego nsposobienia, mniéj miał zdolności od Bogusława. Zeszedł jako niedorostek z tego świata, nie pamiętam już czy skutkiem choroby, czy też zginął w powstaniu. Najstarszego z téj rodziny raz tylko widziałem, gdy tutaj kiedyś, przed trzydziestu kilku laty, przyjechał odwiedzić brata doktora. Był on nauczycielem przy jednem z gimnazyów warszawskich, i, chociaż nie długo z nim rozmawiałem, zrobił na mnie wrażenie człowieka wykształconego i pedagoga nieco sztywnego, z skłonnością do prawienia mądrych sentencyi.
Powiedziawszy ci o Palckich co mi tak się jeszcze