Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/173

Ta strona została przepisana.

przypomniało, wracam do Karwowskiego, którego bodajnie w Berlinie zostawiłem. Otóż koniec jego czasów uniwersyteckich był dla niego ważnym nie tylko pod naukowym, lecz i sercowym względem, bo już jako studiosus doszedł do celu kilkoletnich pragnień i nadziei i stanął przed ółtarzem obok panny Ferdynandy Białoskórskiéj. Zaszło to około św. Michała trzydziestego dziewiątego roku i o owym tak szczęśliwym dla p. Adama akcie, który się odbył w Poznaniu u Fary, zapomnieć nie mogę, ponieważ wraz z doktorem Gąsiorowskim należałem do bardzo małéj liczby jego świadków. Stosunek małżeński nie przerwał naukowéj pracy Karwowskiego; wkrótce potem wrócił na uniwersytet, złożył egzamina swoje, zdaje mi się, czterdziestego pierwszego roku i rozpoczął zaraz potem zawód nauczycielski przy gimnazyum Maryi Magdaleny. Lat parę bardzo pomyślnych spędził tutaj między nami; będąc bowiem z natury towarzyskiego usposobienia, żył w dość licznem otoczeniu dawnych amicusów i licznych znajomych, należących do ówczesnego odcienia patryotyczno-demokratycznego, w najlepszem porozumieniu z dyrektorem Prabuckim i kolegami, niemniéj z uczniami, których przyjacielskiem obejściem i nie raz przemową o pięknie brzmiących frazesach zjednać sobie umiał. Pod materyalnym względem powodziło mu się także całkiem nie źle; na pensyonarzach nie brakło i był dość znaczny dochód z lekcyi prywatnych. Krótko to jednak trwało, bo czterdziestego szóstego roku zaszły, jak ci już dawniéj wspomniałem, skutkiem ówczesnych politycznych wypadków, znaczne zmiany w gimnazyum katolickiem; czterech nauczycieli oddalono, kilku posłano do innych zakładów, a do tych należał pan Adam, którego przeniesiono do Leszna, gdzie spędził resztę żywota. Szczegółów o téj peryodzie jego dziejów podać ci nie mogę, panie Ludwiku, bo przez owe lat