aby się pożegnać, znalazłem i profesora i młodą jego panię w bardzo swobodnem usposobieniu. Przez myśl mi naturalnie wtenczas nie przeszło, że ich ostatni raz widzę; tak jednakże losy zrządziły, bo, gdy po kilku latach na dobre tutaj wróciłem, nie załem już przy gimnazyum, a nawet przy życiu poczciwego Cichowicza, który tymczasem rozchorował się, przecierpiał podobno nie mało fizycznie i moralnie i umarł na suchoty czterdziestego trzeciego roku, mając lat czterdzieści sześć. Wdowa po nim wyszła późniéj za Feliksa Białoskórskiego, który nie był dla niéj obcą osobą, gdyż, ile słyszałem, znała go od dawna jako kuzynka swego. W tem drugiem stadle nie długo żyła, a ostateczne losy obojga tych małżonków, jak ci już powiedziałem, są mi całkiem nieznane. Wszakże wiem trochę więcéj o kolejach życia brata pani Białoskórskiéj, które zbyt jednostajne nie były. Za czasów szkolnych spostrzegłem nieraz na podwórzu gimnazyalnem tego ładnego chłopczyka i mówiono mi, że to Michaś Sokolnicki, braciszek pani Cichowiczowéj, lecz nie znałem go zresztą, był bowiem o kilka klas niżéj odemnie.
Po pięciu czy sześciu latach, gdy, przybywszy do Paryża, rozkwaterowałem się w Hôtel de Brésil, zastałem tam obok siebie mieszkających, doktora Siegfryda i Michała Sokolnickiego, z którym się zaraz tego samego dnia zapoznałem i pozostaliśmy wszyscy trzéj przez blisko półtora roku wiernymi owéj Brazylii, widując się codzień i żyjąc z sobą, mimo wielkiéj różnicy wyobrażeń i dążności, w nieprzerwanych przyjacielskich stosunkach. Pan Michał wyrósł na przystojnego młodzieńca i siedział w Paryżu z zamiarem wykształcenia się na inżyniera. W rzeczy saméj chodził do szkoły des ponts et chausées i kolegował tam ze Szczepanowskim i kilku innymi emigrantami ale, szczerze mó-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/177
Ta strona została przepisana.