Wiele lat potem minęło, gdy pewnego razu, nie pamiętam już kiedy, przyszedłszy do Magnuszewicza, ujrzałem go czytającego list jakiś. „Zgadnij, zkąd ten list!“ — zawołał. — „Pewnie z Ryczywoła!“ — odrzekłem. — „Trochę daléj, bo z Algieru.“ — „To niezawodnie od Abdelkadera.“ — „Nie, to od Michała Sokolnickiego!“ — Zrozumiesz, panie Ludwiku, iż z początku wierzyć temu nie chciałem, lecz przekonałem się niebawem, że tak było. Nasz pan Michał przy końcu życia, nie wiem z jakich powodów, przesiedlił się ze Sląska do Afryki, nabył jakąś posiadłość w okolicach Algieru, czy Oranu i razem z synem z drugiego małżeństwa założył sobie tam plantacye, narzekając w liście, że dla wielkiéj suszy mało co mu owego roku przyniosły. Obecnie pokrywa go ziemia Jugurty, słyszałem bowiem przed kilku laty, że tam na niéj umarł.
Dziwne bywają, jak z tego przykładu widzisz, czasami koleje losów ludzkich, a niespodziane ich zwroty coraz częściéj zdarzać się teraz muszą w społeczeństwie naszem, z pod którego się coraz więcéj usuwają naturalne i normalne podstawy. Wszakże nie puszczając się na dłuższe rozumowania, co bynajmniéj nie jest mojem zadaniem, powiem ci, panie Ludwiku, że skończyliśmy szczęśliwie z Wrocławską ulicą, która nas dość długo zatrzymała, i pójdziemy sobie daléj; musimy się jednak jeszcze cofnąć, aby zajrzeć do jéj poprzecznych i mijając Kozią, gdzie z domami i mieszkańcami nie miałem nic wspólnego, zrobimy wycieczkę na Gołębią uliczkę, wszystkim nam siwym Poznańczykom tak pamiętną. Budzi tutaj rozliczne wspomnienia nie tylko widok Fary i przyległego pojezuickiego klasztoru, który teraz, od początku pruskich czasów, rejencyą zwykle nazywają, lecz przedewszystkiem widok tego starego, niepozornego budynku, tworzącego róg z jednéj strony Jezuickiéj, z dru-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/180
Ta strona została przepisana.