Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/184

Ta strona została przepisana.

i wytrwał tutaj aż do drugiéj okupacyi, po któréj niezadługo, nie mogąc się pokumać z nowym stanem rzeczy, opuścił swoje miejsce i wywędrował do Królestwa, gdzie najpierw w Płocku lat kilka, a późniéj w Kaliszu, odznaczony godnościami i tytułami duchownemi, zarządzał wyższemi szkołami, jednając sobie wszędzie, tak jak u nas, wielkie poważanie u ludzi. Głównym jego przedmiotem naukowym była matematyka, a prócz tego fizyka, któréj tutaj we wszystkich klasach uczył i wydał nawet dwa, na owe czasy bardzo pożyteczne, podręczniki arytmetyki i geometryi. Ile wiem od ojca i innych starszych ludzi, pamiętających jeszcze księdza Przybylskiego, odznaczał on się, nie należąc pod względem religijnym bynajmniéj do zelotów, jako rektor, nie małą sprężystością. Ze szkoły się nie ruszał, dopóki trwała nauka; pojawiał się co chwila w téj lub owéj klasie, trzymał krótko nauczycieli, a dla uczniów był srogim. Bali go się też jak ognia, bo zwyczajnie miał pod surdutem odpowiednie narzędzie i ćwiczył, bez względu na wiek i na klasę, za najmniejsze przewinienie; mimo to potrafił pozyskać sobie ich przywiązanie sprawiedliwością, a szczególnie gorącym patryotyzmem i poczuciem honoru, które w nich częstemi przemowami i przykładem swoim rozbudzał.
Obiegało o nim mnóstwo anegdot, równie jak i o księdzu Antoszewiczu, który był poniekąd jego prawą ręką w sprawach karności szkólnéj, a wykładając z zapałem język polski w czterech wyższych klasach i historyę polską we wszystkich, nie szczędził ciężkiéj ręki, ilekroć mu się jéj użycie potrzebnem zdawało. Powiadano mi, między innemi, że, spotkawszy pewnego dnia na Alei (teraz Wilhelmowskiéj ulicy) dwóch dorosłych już uczniów z laskami chodzących, nie tylko wyrwał im je z ręku, lecz winowajcom natych-