przeciągnęła, zdawał się bardzo ożywiony; téj saméj jednak nocy zapadł na cholerę, sprzątającą wtenczas tak w Poznaniu, jako i po powiatach liczne ofiary. Wszelkie usiłowania, aby go ocalić, były daremne; umierał spokojnie i z wszelką przytomnością, przepraszając pana Macieja, który go do ostatniéj chwili nie opuścił, za fatalną niespodziankę, jakiéj mimowoli stał się dlań przyczyną. Śmierć Kasyusza wywołała szczery żal w Księstwie; traciło bowiem, z jego ubytkiem, społeczeństwo nasze jednego z owych patryotów dawnéj daty, na których poświęcenie w każdym razie liczyć było można. Współwiercy i przyjaciele wystawili mu na cmentarzu w Orzeszkowie piękny pomnik, aby pamięć tego zacnego człowieka przechowała się dla potomków. Byłbym pragnął, panie Ludwikn, podać ci więcéj szczegółów z jego życia, zwłaszcza iż wiele z nich byłyby warte wspomnienia, ale mimo najlepszéj chęci na tem poprzestać muszę; niejedne z nich bowiem nie doszły do méj wiadomości, o innych zaś, po latach tylu, już zapomniałem.
Daleko mniéj jeszcze powiedzieć ci mogę o jego braciach, z których przypominam sobie dwóch tutaj w Poznaniu. Obadwaj pędzili kawalerski żywot; jednego znałem tylko zdaleka; wiedziałem, spotkawszy go na ulicy, że się Kasyusz nazywa i że jest urzędnikiem w rejencyi; drugiego zaś, będąc dzieciakiem, nim jeszcze do szkół mnie posłano, widziałem nieraz zbliska w domu naszym, gdy przychodził na lekcye. Był to człowiek, ile pamiętam i jak mi też późniéj powiadano, dziwnie spokojny i cichy; twarz jego blada, którą przypominał nieco brata Wilhelma, miała zwykle wyraz smutku, czasem nawet boleści; zdaje się, że cierpiał na melancholię, unikał przynajmniéj wszelkich towarzystw i żył całkiem samotnie. Chociaż z zawodu filolog i historyk, podobno gruntownie uczony, równie z polską jako i z niemiecką
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/195
Ta strona została przepisana.