Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/21

Ta strona została przepisana.

stał do Moabitu jako należący do tych, którzy przyczyniali się do wywołania i podtrzymywania buntu. Jak długo przesiedział, tego już nie pamiętam, wiem tylko, że potem długi czas bawił zagranicą i że go w Poznaniu przeszło trzy lata nie widziałem. Usłyszawszy potem pewnego dnia, że wrócił i jest tutaj, poszedłem go odwiedzić. Znaczną w nim znalazłem zmianę, podstarzał się, a reumatyzmy i ów fatalny diabetes, na które od dawna cierpiał, wzmogły się skutkiem przejść ostatnich tak, iż coraz trudniéj było mu chodzić, a z czasem ruszyć się już prawie nie mógł z krzesła i dokuczliwym podlegał bólom. Ale umysłowe usposobienie i humor dawniejszy pozostały; przynajmniéj ile razy go widziałem bądź sam na sam, bądź w towarzystwie, zajmowało go wszystko, zdawał się swobodnym i rozmawiał wesoło. Ostatnich lat parę przepędził po większéj części w Poznaniu, w jednym z domów przy teatralnym placu i tam także umarł z początkiem czerwca siedemdziesiątego roku. Odwiedzając go w czasie choroby miałem nieraz sposobność przypatrzenia się téj czułéj, macierzyńskiéj poniekąd troskliwości, z którą pielęgnowała go żona, nie odstępując na chwilę, bacząc na najmniejszą drobnostkę, usługując jak szaretka, zawsze z równem, spokojnem usposobieniem i wypogodzoną twarzą, nieraz z żartobliwem słowem, aby ile możności choremu myśl rozjaśnić. Chociaż temu już blisko lat dwadzieścia, pamiętam ów natłok ludu na pogrzebie tego zacnego patryoty, który, jak Gustaw Potworowski, nie tylko nieprzyjaciół, ale i niechętnych nie miał na tym świecie. Zjechał się cały prawie zastęp naszych obywateli wiejskich, mnóstwo chłopów z Kościelca i okolicy, a z miasta wszyscyśmy byli. Eksportował zmarłego za bramy miejskie przyjaciel i kilkoletni proboszcz kościelecki, ks. oficyał Janiszewski a pożegnał go w imieniu wszystkich serdeczną, rozczu-