Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/23

Ta strona została przepisana.

znaczna zachodziła między nami różnica wieku, a młodzi w towarzystwie Nestorów nieszczególnie bawić się zwykli, przypominam sobie, żeśmy z Włodziem starego dziadusia prawie nie odstępowali. Zawsze nam miał coś takiego do powiedzenia, co nas zajmowało, o dawniejszych ludziach i rzeczach; o wszystkiem zaś mówił gładko i obszernie, bo to wszystko, zdarzenia, charakterystyki, anegdoty, było mu jeszcze w najdrobniejszych nieraz szczegółach przytomne. Żadnéj nie okazywał zgryźliwości, jak często starzy czynią, owszem chętnie stósował się do młodych usposobień, żartował i śmiał się z nami, pociągając na wszystkie strony perukę, którą jak czapkę nosił na głowie. Razem z panem Nepomucenem rezydowały wtenczas w Granówku dwie osoby całkiem różne z pozoru; żona jego, niewielka i szczuplutka pani, wiekiem nieco pochylona, przytem bardzo cicha, ale żwawa jeszcze, krzątająca się ciągle koło gospodarstwa, i panna Kąsinowska, jakaś daleka krewna, także nie pierwszéj mlodości, lecz znacznego wzrostu, silnéj, choć suchéj budowy ciała, zawsze wyprężona, uroczysta i poważne od czasu do czasu wśród rozmowy wtrącająca słówka. Obiedwie głębokim szacunkiem otaczały starego pana, usiłując niemal z oczu mu wyczytać, czegoby sobie życzył.
Gdy, wracając z owéj wycieczki do Poznania, żegnałem się z panem Nepomucenem, nie przyszło mi na myśl, co szczęściem w młodym wieku na myśl nie przychodzi, że to ostatnie pożegnanie. A było ostatnie, bo już potem starych państwa Nieżychowskich nie widziałem; zmarli oboje krótko po sobie, nim uniwersytecką naukę skończyłem.
Otóż z tą rodziną, panie Ludwiku, zdarza mi się, co z kilku innemi bliższemi, że widzę już piąte jéj pokolenie mordujące się nad Cezarem lub nad participe