Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/237

Ta strona została przepisana.

torów łacińskich, Liwiusza, Terencyusza, Wergiliusza, a przypominam sobie, iż nabyliśmy dosyć stosunkowo wprawy w ich rozumieniu, bo Wendt nie chorował, jak większa część teraźniejszych filologów, na owe wieczne zatwardzenia gramatyczne, lecz chodziło mu osobliwie o to, abyśmy pojmowali myśli i ich związek i wprawiali się w prędkie, płynne i tekstem odpowiednie tłómaczenie. Równie dobrze uczył historyi powszechnéj, nie puszczając się na rozumowania i drobiazgi potoczne, lecz kładąc główny przycisk na pewną i dokładną wiadomość ważnych faktów.
Prócz z Wendtem, spotkaliśmy się także w Sekundzie z dwoma nowymi nauczycielami, którzy świeżo przybyli; pierwszy z nich nazywał się Moński. Ów Moński, teolog i pastor, mimo nazwiska swego i polskich niewątpliwie przodków, był naturalnie Niemcem, ale mówił po polsku dość dobrze. Nie wiem, zkąd on tu przyszedł w więcéj niż dojrzałym wieku, lecz mało pamiętam tak gruntownie poważnych ludzi, jak pan Moński. Wysoki i chudy, zawsze od stóp do głów czarno ubrany, przytem czarno zarosły, chodził wolnym, odmierzonym krokiem, trzymał zawsze głowę do góry, nigdy się nie śmiał, a cała jego postać wyrażała surowość i uroczystość. Słyszałem od bliżéj go znających, że to był zacny człowiek i dobrego serca i widać też było prawość charakteru z wszystkiego, co mówił i czynił; ale pozór miał srogiego Katona. W klasie nie schodził nigdy z katedry, najmniejszą drobnostkę gromił grobowym głosem, który stawał się piorunjącym w razie cięższéj winy lub przy zakusie jakiegoś oporu, i nie zapomniałem do dziś dnia, jak na Maksa Kolanowskiego, który, nie wiem z jakiego powodu odgrażał mu się apelacyą do dyrektora, srodze zagrzmiał, wołając: „Ten się jeszcze nie urodził, któregobym się uląkł!“ Uczył Moński religii i polskiego w nie-