Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/242

Ta strona została przepisana.

wiem; przypominam sobie tylko, że zrobiło na nas wrażenie, gdyśmy pierwszy raz ujrzeli tę postać wysoką, w granatowym fraku, jasnych spodniach, z niskim a szerokim kapeluszem na głowie, odmierzającą olbrzymiemi krokami podwórze i schody gimnazyalne. Z dużéj jego i bladéj twarzy, z małych i mdławych oczu widać było skłonność do zamysłu i łagodne usposobienie. Wspomniałem ci już, gdyśmy przed dawniejszą Realną szkołą stali, że ksiądz Gładysz liczył go do pokrewieństwa swego, że go bodajnie mianował stryjem; wszakże obadwaj toto coelo odbiegli od siebie; bo profesor, urodzony katolik, w późniejszych latach nauczycielstwa, został protestantem, a jeżeli zmienił późniéj religię, to wiele prędzéj zmienić musiał narodowość, po polsku bowiem nie umiał, o ile mi wiadomo, i polskie litery z nazwiska swego wyrugował. Wszakże, pomijając jego narodowe właściwości, przyznać musieliśmy od pierwszéj lekcyi, którą nam dał, że w szkołach i na uniwersytecie czasu swego nie stracił. Był to człowiek wszechstronnie wykształcony, osobliwie zaś przejęty duchem filozofii niemieckiéj i zapałem dla sztuki; miał przytem dar zajmowania i podnoszenia umysłów dojrzewającéj młodzieży.
Pamiętam jak słuchaliśmy go z natężoną uwagą, gdy nam otwierał całkiem nowe dla nas poglądy na dzieje i zadania ludzkości, dzieła sztuki, literaturę niemiecką, gdy nam wykładał pojęcia i kierunki filozofów greckich, albo gdy czasem rozprawiać zaczął o Chińczykach, ich stanowisku umysłowem, ich języku i piśmie, tak całkiem odrębnych od rozumień i wyobrażeń naszych. Do owych Chińczyków zdawał się mieć szczególną słabość; pokazywał mi raz chińskie druki i gramatyki i uczył się téj trudnéj lingwy, ale jak daleko w jéj znajomości doprowadził, tego nie wiem. Mimo różnolitych wiadomości swoich i ciągłego zajmowania się naukowemi