Z owych trzech wnuczek pani Wilczyńskiéj, które pannami jeszcze znałem, żadna już nie żyje, panie Ludwiku, a ostatnia z nich, oraz najstarsza, umarła przed sześciu laty. Byłem małym chłopakiem, ale pannę Albertynę Lipską przypominam sobie w rozmaitych okolicznościach, już to bawiącą u mojéj babki jakiegoś karnawału i strojącą się na bal w białą suknię, już to w Szółdrach prowadzającą mnie po ogrodzie i pokazującą różne rośliny, lub gdy w swoim pokoiku siedziała przy szteludze i malowała pastelami portrety. Wszakże jéj ferye panieńskie niedługo trwały; roku dwudziestego piątego już była mężatką, wyszedłszy za Józefa Nieżychowskiego, syna pana Nepomucena. Młoda para mieszkała najpierw, ile pamiętam, w Sowieńcu dzierżawą, a kilka lat późniéj przeniosła się do Żelic pod Wągrówcem, dziedzictwa po Lipskich i tutaj wytrwała aż do końca życia swego. Pan Józef, odbywszy nauki w gimnazyum poznańskiem i na uniwersytecie wrocławskim, idąc za przykładem ojca zajął się gorliwie gospodarstwem. Mozolnie mu to poszło z początku, zwłaszcza, iż Żelice, od dawna zaniedbane, wymagały ciągłéj baczności i niemałych zachodów. Trzydziestego roku nie mógł z innymi podążyć za granicę, ponieważ krótko przedtem złamał był nogę, spadłszy z konia, a taki sam fatalny przypadek powtórzył się parę lat przed śmiercią i przyczynił się wtenczas znacznie do osłabienia jego zdrowia. Powoli, przy cierpliwéj pracy zmieniło się w Żelicach wszystko na korzyść; pierwotne pustkowie, które jeszcze pamiętam, przybrało z czasem i na zewnątrz pozór pokaźny, a pilność gospodarstwa i rozumna oszczędność pana Józefa zbogaciły majętność żelicką trzema nowemi folwarkami. Wiele lat przesiedzieli państwo Nieżychowscy w starym, z drzewa i gliny skleconym, szkudłami pokrytym dworku, gdzie było kilka dość
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/27
Ta strona została przepisana.