Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/28

Ta strona została przepisana.

obszernych, choć bardzo niskich pokoi z małemi okienkami, w skromne zaopatrzonych sprzęty; tam niejedną miłą i wesołą spędziłem godzinę, bo w czasach pierwszéj młodości dość częstemi odwiedzinami niepokoiłem Żelice, zwłaszcza iż państwo Józefostwo wielce dla mnie byli łaskawi, szczególnie pani, dla któréj, od pierwszéj niemal chwili pojawienia się mego na tym świecie, znaną byłem istotą. Czułem się w owym starym dworku tak swobodnym jak w domu; nie ja sam zresztą, lecz każdy co tam przyjechał, bo gospodarstwo wszystkim swoim gościom szczerze było rade, chciało i umiało im pobyt u siebie ułatwić i uprzyjemnić. Rzadko też mijał dzień, iżby powóz jaki lub bryczka nie zajechały przed dworek żelicki. Różnych się tam widywało z przyjaciół i krewnych państwa lub dalszych znajomych, solo, parką, nieraz z rojem dzieci. Wymienię ci tylko Kaliksta Zakrzewskiego, cały legion Radońskich, starego szambelana Radzimińskiego i siódemkę pięknych jego córek, których wszystkich imiona od P. się zaczynały, Albina Bieńkowskiego, Biegańskich, Moszczeńskich, Ponikiewskich, kilku Grabowskich i całą rodzinę pana Józefa Kierskiego z Pobórki, który niespożytym humorem swoim najsmutniejsze towarzystwa rozruchać potrafił, chociaż go się panie lękały jak ognia. Innych sobie, mości Ludwiku, naprędce przypomnieć nie mogę, bo to wszystko działo się jeszcze przed rokiem czterdziestym. Późniéj rzadko kiedy mógłem odwiedzić Żelice, gdy już je pan Józef, z pomocą mego amicusa i kolegi szkólnego, budowniczego Maryana Cybulskiego znacznie był przeistoczył. Miejsce gospodarskich budynków słowiańskiego stylu, z gliny i słomy, kłaniających się zwykle na prawo lub na lewo, stanęły trwałe, murowane, teraźniejszym wymagalnościom odpowiednie; stara zaś owa rezydencya poszła ad patres, a na innem miejscu widzisz teraz dwór pokaźny, dogodnie i ozdobnie urzą-