dzony wśród ogrodu, który założenie i upiększenie swoje winien głównie saméj pani. Otóż pani Albertyna, jak ją zwaliśmy zwyczajnie, od najmłodszych lat miała upodobanie do ogrodów i kwiatów, rzadkie rośliny z szczególną troskliwością pielęgnowała w urządzonéj przez siebie cieplarni, znała dobrze ich botaniczne nazwy, ich naturę i sposoby obchodzenia się z niemi. Nie tylko przecież w tym jednym, lecz i w każdym innym kierunku odznaczała się pewnym, że tak powiem, estetycznym smakiem; była to bowiem natura obdarzona rzadką delikatnością uczuć, którą zajmowało wszystko co wyższe i piękniejsze w ludziach i rzeczach. Objawiając przytem w towarzyskich stosunkach usposobienie pełne względności dla innych, łagodne i swobodne, w rozmowie zaś obfitość trafnych myśli i spostrzeżeń, będąc równo i szczerze dla każdego uprzejmą, jednała sobie pani Albertyna szacunek i sympatyę tych nawet, którzy choć raz tylko mieli sposobność zbliżenia się do niéj. Wyższy jéj poziom umysłowy oraz dobroć serca okazywały się nie tylko w zapatrywaniu się na świat, w styczności ze znajomymi i obcymi, lecz i we wszystkiem co się tyczyło domu i rodziny.
Będąc tylokrotnie w Żelicach podziwiałem nieraz jéj ciągłą baczność, niestrudzoną choć spokojną czynność, z którą od rana do nocy zajmowała się gospodarstwem i ładem we dworze, wiedząc o każdéj rzeczy i najdrobniejszych szczegółów nie spuszczając z oka, co przy znacznych rozmiarach zadania i częstym napływie gości sładnem i wygodnem nie było. Dopóki jéj tylko sił starczyło, sama wypełniała te obowiązki i dopiero w późnych latach część ich obcéj pomocy poruczyć musiała. W pożyciu małzeńskiem serdecznem przywiązaniem otaczając męża, umiała wrodzoną łagodnością uspakajać porywy i niecierpliwości, które pan Józef miewał czasami i we
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/29
Ta strona została przepisana.