nieśli się do Próch, wsi dziedzicznéj, gdzie oboje podeszłego doczekali się wieku.
Minęło, panie Ludwiku, pięć czy sześć lat po owem pierwszem spotkaniu, nim drugi raz owego Tadeusza ujrzałem, gdy zaczął się starać o pannę Emilię Lipską, która w ostatnich czasach życia swéj babki bardzo często w domu naszym przebywała. Wiedziałem już co poprzednio z nim zaszło, bo nieraz o tem przy mnie mówiono. Otóż, przecierpiawszy w chłopięcym wieku pensyonat Kalasantego Jakubowskiego, który mu batów nie szczędził i złożywszy potem, dwudziestego czwartego roku maturę w Poznaniu, jeszcze za dyrektoratu Kaulfusa, słuchał kolegiów prawniczych w Berlinie, ale po 2 latach przerwał tę naukę; ulegając bowiem życzeniom ojca chwycił się gospodarstwa i wziął wkrótce potem w dzierżawę Tulce, piękną wieś pod Poznaniem, należącą wtenczas do Ponińskich. Nie długo jednak mógł pan Tadeusz bawić przy gospodarstwie, bo trzydziesty listopad poniósł go za granicę. Stanęło ich tam naraz sześciu braci w Warszawie; siódmy Józef, z żalem w sercu, dla głuchoty pozostać musiał. Wjazd do Warszawy wolnéj, strojnéj w polskie sztandary, upojonéj nadzieją, pełnéj wojska narodowego, podziałał błyskawicznie na młody i wrażliwy umysł Tadeusza. Gdy tam przybył, odbywała się właśnie na placu Krasińskich jakaś parada, i kiedy wybornie wyćwiczony stary pułk piechoty, zaciągając na wartę, defilował w zwartych rzędach, a z boku ustawiona grzmiąca muzyka przygrywała marsza Dąbrowskiego, tak to zelektryzowało pełnego zapału młodzieńca, że bez namysłu z woza swego zeskoczył i stanął w szeregu najbliższéj kompanii, tak jak był po cywilnemu ubrany, maszerując przy niéj poważnie i zamaszyście. Oficerowie i żołnierze nie zdziwili się, owszem umieli ocenić ten zapał i, gdy marsz ustał, powitali
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/35
Ta strona została przepisana.