Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/36

Ta strona została przepisana.

i uściskali nieznajomego entuzyastę, a wspomnienie o tem rozweselało pana Tadeusza jeszcze w późnych latach.
Zaciągnął się niebawem do artyleryi, do owego piątego pułku Piętki, gdzie znalazł dobrych przyjaciół swoich, Teofila Mateckiego i Karola Libelta. Zaraz pod Grochowem wystawioną była jego baterya na bardzo mocny ogień. Ugodzony odłamkiem granatu w czoło, tuż obok lewego oka, padł na ziemię skrwawiony, lecz po chwili, gdy go żołnierze na bok usunąć chcieli, zerwał się na nogi i silnie krzyknąwszy: „bracia do armat!“ obwiązał głowę chustką i pełnił daléj służbę. Lecz wkrótce znalazł się przy dziale z jednym tylko kanonierem, Szymańskim, Rusinem, późniejszym wiernym swoim sługą, a po kilku strzałach, osłabiony ciągłym ubytkiem krwi, wywrócił się znowu i zaniesionym został do ambulansu, zkąd go potem do lazaretu w pałacu Krasińskich przewieziono. Powierzony troskliwéj opiece Marcinkowskiego i panny Emilii Sczanieckiéj, wyleczył się szczęśliwie, ale, ponieważ kość była złamana, pozostała mu w tem miejscu głęboka blizna, jako pamiątka pierwszéj bitwy i ozdoba twarzy. Wróciwszy po kilku tygodniach do pułku, odebrał, przy pierwszym apelu, za okazaną waleczność, pochwałę przed frontem i krzyż srebrny.
Z bateryą swoją ruszył wkrótce potem na Litwę, a w potyczce pod Wilnem zaskoczył go wypadek, który byłby się mógł dlań skończyć katastrofą tragiczną. Artyleryi polskiéj wyznaczono tam niebacznie stanowisko na szosie, wprost naprzeciw dział nieprzyjacielskich, które, będąc w ukryciu na wzgórzach ponarskich, gęstemi strzałami sprzątały ludzi i konie, tak iż oficerowie, straciwszy większą część kanonierów, sami służbę ich pełnić musieli. Nagle jeden z nich, porucznik Chrząszczewski, dobry przyjaciel Radońskiego, pada na ziemię; kula