skiego nastroju duszy. Wypełniając sumiennie obowiązki swoje, lubił towarzyskość i miał bardzo niewinną pasyjkę do gry na skrzypcach; sprawiało mu to widocznie przyjemność, gdy się mógł między bliższymi znajomymi popisać z jaką uwerturą lub sonatą. Ale biedaczek słabego był zdrowia; wązka i płaska jego klatka piersiowa okazywała skłonność do cierpień płucowych; chorował raz po raz i głównie z tego powodu niedługo mógł się przy szkole utrzymać. Przeniesiono go po roku niespełna do Zbąszynia, ile pamiętam, gdzie świeże powietrze i spokojniejszy żywot zdawały się dlań odpowiedniejsze. Lecz nadzieja ta zawiodła i w młodym wieku umarł tam na suchoty, zostawiając po sobie szczery żal przyjaciołom, do których ponieważ i ja należałem, miło mi jest, że o tym serdecznie dobrym księżyczku wspomnieć ci tutaj mogłem.
Następcą jego był ks. Wojciech Wojczyński. Chociaż miałem sposobność poznania się z nim i widywaliśmy się dość często, wiadomem mi z jego przeszłości tylko to, co mi sam powiedział, że początkowo chwycił się zawodu nauczycielskiego i, odbywszy odpowiednią naukę, zajmował przez dwa lata na wsi, w Młynkowie, posadę pedagoga; późniéj jednak odezwało się w nim silnie powołanie do stanu duchownego i zachęcił go przykład stryjecznego brata. Wziął się więc z zapałem i żelazną wytrwałością do pracy i, po większéj części bez obcéj pomocy, w krótkim stosunkowo czasie tyle się nauczył, że maturę gimnazyalną szczęśliwie przebył i do portu seminaryum duchownego zawinął. Po wyświęceniu rozpoczął nowy swój zawód tutaj przy Szkole Realnéj. Dokazał wiele o własnych tylko siłach, nie dziw więc, że powziął był do siebie niemałe zaufanie, któremu towarzyszyły wielka gorliwość religijna i nieco draźliwe usposobienie. Nale-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/56
Ta strona została przepisana.