na siebie oczy wszystkich znawców piękną swoją twarzyczką. Przypominam sobie, że, będąc w prymie, gdzie się już we mnie poczucie estetyczne budzić zaczęło, ilekroć przechodziłem Fryderykowską ulicą, patrzałem ciekawie w okna jednego z bezpiętrowych domków, naprzeciwko dawnego miejskiego więzienia, aby ujrzeć jasne, w długich splotach spadające loki i niebieskie oczy pani Remakowéj.
Wracając teraz do Greulicha dodam ci jeszcze, panie Ludwiku, że siedemdziesiątego drugiego roku, czując się, jak mi sam mówił, fizycznie i umysłowo osłabionym, opuścił Poznań i przeniósł się na wypoczynek po trudach swoich do Berlina, gdzie, parę lat późniéj, muzykę tego świata zamienił na harmonię sfer niebieskich, przypuściwszy, że się do nich dostał.
Nareszcie, panie Ludwiku, nie mając ci już nic więcéj do powiedzenia, coby było w styczności z tym domem, przed którym tak długo staliśmy, poprowadzę cię daléj, lecz tylko kilka króków, do owéj przybocznéj, rozległéj, jednopiętrowéj kamienicy, znanéj wszystkim starym Poznańczykom pod firmą Hotelu Saskiego. Pierwotnych jéj dziejów nie znam, pamiętam jednak, że, gdy byłem jeszcze w niższych klasach, należała do pana Wołłowicza. Czy on się pisał jednem ł, czy dwoma, czy miał jaki herb, czy nie, to Złota Księga może lepiéj wie odemnie, ale sądzę że z hrabiami Wołłowiczami nic nie miał wspólnego. Ów pan Wołłowicz znał się z moim ojcem, zatrzymywał go nieraz na ulicy, gdy nas spotkał, ztąd postać jego pozostała jeszcze w méj wyobraźni; był średniego wzrostu, dobréj tuszy, bardzo przyjacielski, żwawy i wygadany. Prócz téj kamienicy dzierżył jeszcze posiadłość wiejską i po zmarłéj już żonie miał dwoje dzieci, córkę i syna. Syna, bodajnie Michasia, blondynka z tłustemi różowemi policzkami, już do-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/59
Ta strona została przepisana.