Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/6

Ta strona została przepisana.

z tyłu za innymi, zwłaszcza iż byli w bliskości wypadków. Co się działo, nie uszło naturalnie baczności kół rządowych, a rada szkolna zażądała od dyrektorów berychtu, czyli sprawozdania dotyczącego się postępowania i usposobienia młodzieży w wyższych zakładach. Nie wiem jakie były odpowiedzi innych dyrektorów, nie miały jednak żadnych złych następstw, słyszałem zaś od osób wiarogodnych, które się naocznie o tem przekonały, że dr. Szóstakowski, ówczesny dyrektor gimnazyum trzemeszeńskiego, przedstawił stan rzeczy u siebie nie w różowym kolorze, donosząc iż kilkunastu uczniów poszło do powstańców w Królestwie, więcéj niż dwudziestu oddaliło się pod rozmaitemi pozorami i że usposobienie umysłów, tak w szkole jako i w mieście i okolicy nie jest normalne. Nie rozważył zapewne pan dyrektor jaki skutek jego sprawozdania wywrzeć może i na myśl mu nie przyszło, że ten skrypt dobro zakładu i jego stanowisko na zwrot niepomyślny narazi. Tymczasem nadszedł niebawem z Poznania rozkaz zamknięcia gimnazyum i rozpuszczenia chłopców. Była to ciężka klęska dla miasta i całego sąsiedztwa, lecz pocieszano się z początku przypuszczeniem, że minie, gdy się na zewnątrz wszystko uspokoi. Wypadło inaczéj; następnego roku gimnazyum trzemeszeńskie zniesionem zostało. Przyczynę i cel łatwo było odgadnąć; korzystano z pożądanéj sposobności, aby się pozbyć zakładu szkolnego, który wprawdzie był pod każdym względem kwitnącym, bo i uczniów blisko sześciuset liczył i naukowemi rezultatami się odznaczał, ale skład i cechę miał czysto polskie, młodzież niemal wyłącznie polską i nauczycieli prawie wszystkich Polaków. Osądzono w wyższych kołach, że takie ognisko lepiéj rozbić, niż dłużéj pozostawić. Uczniowie pomieścili się gdzie mogli po rozmaitych szkołach; nauczycieli przeniesiono kilku do Ostrowa,