nek zawdzięczał jakiejś księżnie Mirskiéj, pani ta bowiem, z niemałem poświęceniem i narażeniem swéj osoby, ilu mogła rannym i chorym obmyśliła schronienie i opiekę, a doglądając ich sama, niejednemu ocaliła życie. Wyszedłszy z niebezpieczeństwa, musiał Batkowski, jakkolwiek słaby na siłach, spiesznie opuścić dobroczynny zakątek, ponieważ Moskale, dowiedziawszy się o przechowanych tamże buntowszczykach, naszli wieś, aby ich pochwytać. Z kilku innymi zdołał umknąć i błądząc po polach i lasach, wśród różnych przygód, dotarł do Warszawy, gdzie rzecz miała się już ku końcowi. Wróciwszy do Poznania, znów przez czas niejaki koczujący prowadził żywot, aby ujść kary i żołnierki pruskiéj, ale i ta go nie minęła; odbył ją nad Renem i dopiero trzydziestego czwartego roku zająć się mógł swobodnie ustaleniem swego losu. Rozpocząwszy zawód, do którego się był przysposobił, nie tylko urządził browar w swoim domu, lecz ożenił się wkrótce z sąsiadką swoją, panną Sawińską. Kiedy go wtenczas u Gillerna poznałem, był świeżym i zadowolonym małżonkiem, mógł więc za pierwszy przedmiot malarskiego kunsztu obrać sobie Amorka ze strzałą.
Gdy na zaciąg uniwersytecki wyjechałem, straciłem z oczu Batkowskiego, a gdym po kilku latach wrócił do Poznania, zastałem go już wdowcem. Niełatwem było pędzić znów życie samotne w pełnéj sile wieku, zwłaszcza że stosunki domowego gospodarstwa i troje małych dzieci wymagały ciągłéj i drobnostkowéj dbałości, która mężczyznom nie jest daną. Niedziw zatem, że pan Andrzej z biegiem czasu pomyślał o powtórnem małżeństwie. Znalazł szczęśliwie, czego szukał; u przyjaciela i towarzysza broni, doktora Gąsiorowskiego, poznał siostrę jego żony, pannę Żychlińską. Tych Żychlińskich, panie Ludwiku, było dość na świecie za dawnych polskich czasów; nie brak
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/69
Ta strona została przepisana.