Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/85

Ta strona została przepisana.

méj nie znałem. Pani Wetterling, niemieckiego szczepu, wychowywała dziewczynki, a jéj zakład, chociaż nie odznaczał się liczbą uczennic, był przez czas niejaki, że tak powiem, w modzie, i znajdowały się w nim nieraz panienki z znakomitych rodzin obywatelskich, między któremi, jeśli mnie pamięć nie zwodzi, widziałem także panny Grabowskie z Grylewa, znane już wtenczas z niezwykłéj piękności i innych darów fortuny. Dzieje szczegółowe owego pensyonatu uchodzą méj wiadomości; wróciwszy z uniwersytetu słyszałem tylko, że pani Wetterling na tamtym świecie, a zakład wzięła w spadku pani Nimajerowa, jéj siostrzenica, z któréj mężem spotkamy się może, gdy przyjdziem na Wodną ulicę.
Mniéj więcéj od piędziesiątego ósmego roku mieszkał lat kilka w tym domu jedeu z ludzi, których znajomość została dla mnie jedną z nader miłych pamiątek; był to pan Tadeusz Sokolnicki, obywatel zuany i szanowany w całem Księstwie, osobliwie w kołach gorących patryotów. Mając wtenczas już lat sześćdziesiąt pięć czy sześć i straciwszy młodą żonę, sprzedał dobra swoje i przeniósł się do Poznania, aby wypocząć po trudach i kłopotach życia, a bardziéj, żeby nie wypuszczać ani na chwilę z pod ojcowskiéj opieki trzech żwawych chłopczyków, których do szkół oddał. Tę żonę jego znałem, będąc jeszcze gimnazyastą, rozumiałem więc, czemu o niéj z serdecznem zawsze i rzewnem wzruszeniem pan Tadeusz wspominał; mam ją przed oczyma jako piętnastoletnią panienkę, jasnowłosą, wysmukłą, z miłą i pogodną twarzyczką, w któréj spojrzeniu malowała się wrodzona łagodność. Mimo wielkiéj różnicy wieku, łączyło obojga nie tylko małżeńskie, lecz i rodzinne przywiązanie, była bowiem pani Kaźmira, co się rzadko zdarza, oraz siostrzenicą swego męża, córką pana Józefa Sokolnickiego z Pigłowic, którego pamiętam jako wysokiego, chudego