Polonusa, chodzącego zawsze w kontuszu, z konfederatką na siwéj głowie. Do pana Tadeusza zbliżyła mnie przypadkowa okoliczność, to jest sąsiedztwo mieszkań, gdy się do miasta sprowadził; miałem ztąd przez czas dość długi sposobność częstego spotykania się z nim i poznania jego przymiotów, które zresztą nie trudno było ocenić nawet przy pierwszem widzeniu. Zaraz ta twarz pociągła i bladawa, poważna przytem i spokojna, wzbudzała zaufanie i ujmowała życzliwym uśmiechem i wyrazem szczeréj dobroci; a ów pojaw zewnętrzny nie zawodził, bo serce miał wyborne stary jegomość, prawdę i prostotę w myślach i sądach o rzeczach i ludziach, rzadką względność dla innych i przyjacielskie usposobienie. Niejednę miłą chwile w jego towarzystwie spędziłem, zwłaszcza iż znając dobrze dzieje i stosunki mnóstwa osób i rodzin w Księstwie i Królestwie, a przebywszy dość urozmaiconą młodość, zajął nieraz żywo ciekawość moją. Pochodził pan Tadeusz z rodziny, która tutaj kiedyś zajmowała miejsce majątkiem i znaczeniem niepoślednie; jedna jéj gałąź dostała za pierwszych pruskich czasów tytuł hrabiowski i przypominam sobie, gdy byłem małym chłopcem, że wiele mówiono o bogatym i rozgłośnie żyjącym panu Sokolnickim, ożenionym z starszą córką pani Anny Mycielskiéj, osobliwie gdy pewnego razu świetnie przyjmował w Jarogniewicach, które do niego należały, księżnę Radziwiłłową z jéj mężem i mnóztwem znakomitego obywatelstwa. Wszakże zbytnie świetności nie długo trwają i łuk pęka zazwyczaj, gdy go ktoś nadto mocno naciągnie.
Pan Tadeusz, którego ojciec, jeszcze za polskich czasów, był szambelanem i prezesem sądu poznańskiego, odebrał pierwsze początki nauk w domu rodzicielskim, wraz z braćmi, pod dozorem guwernerów, a późniéj, oddany do szkół za Księstwa Warszawskiego, ukoń-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/86
Ta strona została przepisana.