Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/95

Ta strona została przepisana.

szumiała mi z głowy, pochodził on z któregoś miasteczka w Księstwie, a chociaż rodzice jego handlując z trudnością tylko grosze zbierali, oddali go jednak do szkół wyższych, ponieważ od lat najmłodszych wielką czuł do nauk ochotę i usilnie się tego domagał. Właściwego swéj nacyi praktycznego zmysłu nie miał wcale, dla tego też, folgując wrodzonemu marzycielstwu i teoretycznemu usposobieniu, wycierał potem ławy na kilku uniwersytetach niemieckich, gdzie słuchał tego i owego, przedewszystkiem filozofii i języków. Jakie daléj okoliczności zagnały go do Paryża, powiedzieć ci nie umiem, panie Ludwiku, ale w tem mieście przesiedział lat kilkanaście, dając lekcye prywatne, zajmując się polityką i pisując do dzienników. Szło mu tam nie źle; o Paryżu i Francuzach wspominał zawsze z jak największem zadowoleniem i nie byłby ich opuścił, gdyby nie stara matka, która dawno owdowiawszy i żyjąc w ściskn, chciała go koniecznie widzieć przed śmiercią. Wrócił zatem do niéj i po niejakim czasie osiedlił się w Poznaniu; ale tutaj nastały dla niego wkrótce ciężkie chwile. Wyczerpały się odłożone grosze, do geszeftów żadnéj zgoła chęci, a szczególnie zdolności nie miał, wyżyć zaś u nas w skórze literata lub uczonego, diablo trudno. Żydzi patrzeli nań z pewnem lekceważeniem i politowaniem, jako na symplicyusza w ich rozumieniu, a zresztą on sam mało czuł do nich pociągu, zwłaszcza iż pod względem religijnym całkiem wolnodumnego był usposobienia. W wyobrażeniach idealista, charakteru, ile go poznałem, całkiem uczciwego, pod względem naukowym zasługiwał na uznanie. Mówił po polsku dobrze, bo z emigrantami naszymi w Paryżu bardzo często się schodził; biegléj naturalnie mówił po niemiecku, a bodajnie najlepiéj po francuzku. Pisał, jak się sam przekonałem, w tym języku nawet ozdobnie i w konwersacyi