Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/97

Ta strona została przepisana.

kilka na ulicy i nikt go w domu wchodzącego lub wychodzącego nie spostrzegł. Z początku nie zwrócono na to uwagi, lecz gdy się tutaj na trzeciem piętrze, gdzie samotnie zajmował mały pokoik, zaczął szerzyć odór niemiły, wzbudziło to podejrzenie; wołano przez drzwi, a gdy się nikt nie odezwał, wyważono je i znaleziono nieżywego Plachtę, którego korpus wychudły okazywał widocznie, iż dusza już od dość dawna uleciała na łono Abrahama.
O następujących dwóch domach, panie Ludwiku nic ci powiedzieć nie umiem, chyba to, że są bardzo stare i należą do przedrozbiorowych, jakich nie mało widzisz jeszcze na Rynku, w okół ratusza. Ulice dawnego Poznania składały się w znacznéj części z takich kamieniczek dwupiętrowych o dwu oknach frontu, mających ten sam układ wewnętrzny, t. j. u dołu sień, na każdem pietrze dwie izby, jedna z przodu, druga z tyłu przedzielone ciemną sionką, w któréj, tuż przy schodach mieściła się jak mogła wązka kuchenka. Zwyczajnie zajmowała taki domek jedna rodzina; pierwsze piętro pan gospodarz z żoną, drugie dzieci i służba; tak mi przynajmniéj dawnemi czasy powiadała bardzo stara komoszka tutejsza, która Rzeczpospolitą, Jezuitów w teraźniejszym rejencyjnym gmachu i Farę poznańską na Nowym Rynku jeszcze sobie przypominała. Trzecia taka sama kamieniczka, teraz numerem szóstym oznaczona, gdzie na dole widzisz handelek blacharski, mieściła kiedyś znane mi osoby. Była ona od początku tego wieku własnością Szymańskich, z których poprzedniéj historyi tyle mi tylko wiadomo, że liczyli się temporibus olim do znaczniejszych rodzin obywatelskich naszego miasta. Ostatnich Szymańskich, bo już całe to pokolenie wymarło, pamiętam tutaj czworo: matkę, dwie córki i jednego syna. Stara jejmość, niska, dość otyła,