poważnéj twarzy, była bardzo pobożną; widywałem ją niemal codzień gorliwie modlącą się na mszy naszéj studenckiéj. Z córek, starszéj natura zbytnim powabem nie obdarzyła, co jéj bynajmniéj humoru nie psuło; wyglądała zawsze, ilekroć ją widziałem, bardzo wesoło; druga zaś, panna Paulina, jasna blondynka, nie wysoka i pełnych kształtów ciała, zachowała długo znakomitą świeżość i należała do ładnych panien na widnokręgu poznańskim. W późniejszych latach swoich znalazła dobrego męża w Ignacym Kwaśniewskim, który, jak mi powiadano, od bardzo dawna platoniczne ku niéj żywił uczucia, lecz trochę późno zapalił pochodnie Hymenu. Znalem się z tym Kwaśniewskim od wielu lat, wszakże tylko z widzenia i rzadko kiedy zdarzyło mi się z nim rozmawiać; bliższych więc dat o jego osobie nie wiele przytoczyć ci mogę, wiem jedynie, że był rodzonym bratem owego Kwaśniewskiego, o którym ci już mówiłem, gdyśmy po staréj Alei chodzili, że, odbywszy kampanię trzydziestego roku, znalazł razem z bratem miejsce w landszafcie, na którem wytrwał do końca. Do brata nie miał podobieństwa, nie tylko z pozora zewnętrznego, lecz i z usposobienia, bo, jak tamten był wygadany, tak on małomówny, ale łagodność i życzliwość patrzała mu z twarzy. Co się zaś tyczy jego szwagierka, Szymańskiego, który stale w starokawalerskim rozkoszował żywocie, cieszył on się u współczesnych, mianowicie u szkólnych kolegów i amicusów, wielką wziętością, skutkiem oryginalnego wyglądu i usposobienia. Już w najniższéj klasie przezwano go Cycysiem, i ów przydomek gimnazyalny pozostał mu u wszystkich, co go znali, aż do śmierci, jako drugie nazwisko. Sfera jego umysłowa nie była zbyt rozległa, odznaczała ją nawet łatwowierność i naiwna dobroduszność, które objawiał na zewnątrz stereotypowy uśmiech błogiego zadowolenia.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/98
Ta strona została przepisana.