Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/114

Ta strona została przepisana.

ków, a gdy mu odradzano, mówił, że ogórki nie szkodzą, byle potem wypić dobry kieliszek wódki. Kłopotu ztąd dużo wynikło w całym domu; nie tylko obawa zarazy niepokoiła, lecz i policya bramę zamknęła, przez kilka dni nikogo nie wypuszczano, a żywność w koszykach windowano do góry. Skończyło się przecież na tym jednym przypadku w naszéj kamienicy, o któréj szczęśliwie potem azyatycka pani zapomniała. Dwa czy trzy lata późniéj pożegnał się z nami pan dywizyjny kapelan, opuszczając Poznań i wracając z nie małą radością do swéj ojczyzny, gdzie w bliskości Lipska dostał znaczą parafię i od tego czasu nic już nie słyszałem o rodzinie Ahnerów. Na jego miejsce wprowadził się tutaj pan Januskowski. Nie pamiętam już czy, wypuściwszy „z“ ze swego nazwiska, zamienił także przy końca „i“ na „y“, jak zwykli czynić ci co się zniemczą, ale chociaż, pochodząc z prowincyi pruskiéj, niewątpliwie miał polskich antenatów, nie przyznawał się do tego i po polsku nie umiał. Należał on, ile pamiętam, z Nepillym, Czarneckim, Ottawą, Preisem, do tego stadka nauczycieli niemieckich, którymi około trzydziestego trzeciego roku, w krótkich ustępach, gimnazyum nasze uszczęśliwiono. Nie miałem z nim bezpośrednio nic do czynienia, ale widując go co dzień w szkole i mieszkając w jednym domu, wiem, że zbytkiem uczoności i przymiotów pedagogicznych nie grzeszył i że grubawa jego figura, twarz szeroka o pospolitych rysach w zupełnéj była harmonii z brakiem odpowiedniéj jego stanowisku ogłady. Nic więcéj zresztą nie powiem ci o panu Januskowskim, jak że po czterdziestym roku bez najmniejszéj rozpaczy pożegnało się z nim gimnazyum nasze, gdy go do Bydgoszczy przeniesiono, i tą krótką wzmianką zakończyć muszę dość obszerną kronikę domu Bergera i Nowego Rynku, zwłaszcza że wyczerpał się już zasób mych wiado-