Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/115

Ta strona została przepisana.

mości o téj w obecnym czasie tak nierozgłośnéj części miasta.
Przejdziemy teraz, panie Ludwiku, Ślósarską uliczką na Wodną ulicę, należącą do najdawniejszych w Poznaniu; zawdzięcza ona nazwisko swoje Wodnéj bramie, którą się niegdyś kończyła, a którą wylewy Warty częstokroć nawiedzały. Otóż, wychodząc ze Starego Rynku na ową ulicę, widzisz tu zaraz przy Jezuickiéj dom narożny dwupiętrowy, który koło czterdziestego roku stanął na miejscu znacznie niższéj kamieniczki, pamiętającéj jeszcze Rzeczpospolitę; nabył go nieco późniéj jeden z kupców poznańskich, dziadek teraźniejszéj generacyi Kunklów. Znałem tego pana, równie jak i piękną jego żonę, tylko z widzenia, nie mogę się więc obszerniéj o nich rozgadywać, wspomnieć ci jednak muszę, że jeden z jego synów, imieniem Ludwik, osobistość w kołach miejskich bardzo popularna, założył, z niemałą dla ziemian naszych korzyścią, przy Garbarskiéj ulicy, pierwszy polski handel nasion. Niedługo wszakże cieszyć się mógł pomyślnem powodzeniem swego procederu, albowiem w sile wieku uległ nagłéj śmierci. Drugą taką śmierć przedwczesną przypomina mi ten sam dom; otóż przez kilka miesięcy mieszkał tutaj w skromnym pokoiku, wróciwszy codopiero z uniwersytetu, młodzieniec, którego od pierwszych niemal lat znałem i który już w szkołach piękne rokował nadzieje. Gdy roku, zdaje mi się, piędziesiątego trzeciego, pewnego wieczora wpadłem do doktora Mateckiego, zastałem go egzaminującego w rachunkach chłopiątko mniéj więcéj ośmioletnie, chude, ruchawe, spoglądające śmiało na mnie i na okół jasnemi oczyma. Na moje zapytanie, co to za rycerz? przedstawił mi go doktór jako Stanisława Warnkę, siostrzeńca swéj żony, którego wziął do siebie, aby się zająć jego wychowaniem i chciał się właśnie przeko-