Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/136

Ta strona została przepisana.

ją w początkach przeszłego wieku wystawiono. O jéj mieszkańcach mało co wiem panie Ludwiku, pamiętam tylko, że kiedyś przed rokiem trzydziestym, spotykałem wchodzącą tutaj lub wychodzącą dość ciekawą starą parkę, przed którą zdejmowałem czapkę, bo ojciec mój witał się z nią i nieraz rozmawiał. Był to, zdaje mi się, pan Wroniecki z żoną, a jeśli mnie może nazwiko zwodzi, co się w moim wieku często zdarza, to przynajmniéj ich postacie mam jeszcze jakby przed oczyma. Jegomość, nizki, gruby, z okrągłą, tłustą, zwykle rozpromienioną twarzą, w długiéj czamarze i wysokiéj konfederatce, szedł powoli przy kolebiącéj się nieco na niepewnych nogach połowicy swojéj, skrytéj wzorzystym szalem, także niewielkiéj i otyłéj, któréj duży czepek pod ciemną kapotą osłaniał blade policzki i zamglone oczy. Około nich biegały, szczekając i skacząc, trzy, czy cztery bonońskie pieski. Te kreatury już u nas całkiem wyginęły, a były dawniéj bardzo rozpowszechnione, osobliwie u starych pań w wielkich łaskach; wyglądały też po temu, maleńkie białe jak mleko, o długich włosach, zgrabnym łebku z czarnemi ślepkami i różowym pyszczkiem, przytem zaś bardzo ruchawe ożywiać mogły cichy pokój, ale grzeszyły upartą i chałaśliwą złośliwością.
Przypominam sobie, że u panny Scholastyki Duninównej, siostry arcybiskupa te białe djabełki rej wodziły i rzucały się zawzięcie na wchodzących gości. Starzy państwo Wronieccy, nie mając dzieci, żyć bez tych piesków nie mogli, a dokąd w ich towarzystwie przenieśli się po kilku latach pobytu na Wodnéj ulicy, bogowie wiedzą, ja przynajmniéj nic już potem o nich nie słyszałem. Z tą kamieniczką, ktora była wtenczas ich własnością, ile mi wiadomo, stykały się dwa równie stare, całkiem do siebie podobne dwupiętrowe domy, o czterech oknach